Strona
główna »
Matura cd »
Ściągi z polskiego wypracowania z polskiego »
Wypracowania z polskiego - spis
»
>>>Kup
"matura cd" !!!<<<
Wypracowanie to zostało zamieszczone automatycznie poprzez
przekonwertowanie plików DOC na TXT. Skutkiem czego niektóre wypracowania są
zamieszczone w nieestetyczny sposób za co bardzo przepraszamy wiąże się to z
brakiem tabel i formatowania tekstu w plikach txt jak to ma miejsce w
oryginalnych plikach doc zamieszczonych na płycie. Zamieszczone wypracowanie
jest jedynie elementem informacyjnym i potwierdzającym wielkość naszego zbioru.
Poniżej przedstawione jest jedynie początkowa część wypracowania
znajdującego się na matura cd.
Oczywiście nie przedstawiamy całości
w celu zabezpieczenia się przed kopiowaniem.
Dwunastego Paofi z różnych świątyn egipskich rozeszły się niepokojące wieści.
W ciągu paru dni ostatnich w świątyni Horusa wywrócił się ołtarz, w świątyni Izydy posąg bóstwa płakał. Zaś u Amona tebańskiego i u grobu Ozirisa w Denderach wypadły bardzo złe wróżby. Z nieomylnych oznak wywnioskowali kapłani, że Egiptowi grozi jakieś wielkie nieszczęście jeszcze przed upływem miesiąca.
Skutkiem tego arcykapłani Herhor i Mefres nakazali procesje dokoła świątyń i składanie ofiar w domach.
Zaraz nazajutrz, trzynastego Paofi, odbyła się w Memfis wielka procesja: bóg Ptah wyszedł ze swojej świątyni, a bogini Izyda ze swojej. Oba bóstwa podążały ku środkowi miasta, w bardzo nielicznym gronie wiernych, przeważnie kobiet. Musiały jednak cofnąć się: mieszczanie bowiem egipscy drwili z nich, a innowiercy posunęli się do rzucania kamieni na święte łodzie bogów.
Policja wobec tych nadużyć zachowała się obojętnie, a nawet niektórzy jej członkowie przyjęli udział w nieprzystojnych żartach. Od południa zaś jacyś nieznani ludzie zaczęli opowiadać tłumom, że stan kapłański nie pozwala na żadne ulgi dla pracujących i chce podnieść bunt przeciw faraonowi.
Ku wieczorowi pod świątyniami zbierały się gromadki robotników z gwizdaniem i złorzeczeniami na kapłanów. Jednocześnie ciskano kamienie do bram, a jakiś zbrodniarz publicznie odbił nos Horusowi pilnującemu swojej świątyni.
W parę godzin po zachodzie słońca zebrali się arcykapłani i ich najwierniejsi stronnicy w świątyni Ptah. Był dostojny Herhor, Mefres, Mentezufis, trzech nomarchów i najwyższy sędzia z Tebów.
- Straszne czasy! - odezwał się sędzia. - Wiem z pewnością, że faraon chce podburzyć motłoch do napadu na świątynie...
- Słyszałem - odezwał się nomarcha Sebes - że wysłano rozkaz do Nitagera, ażeby przybiegł czym prędzej z nowymi wojskami, jakby już i tych nie było dosyć!...
- Komunikacja między Dolnym i Górnym Egiptem przecięta od wczoraj - dodał nomarcha Aa. - Na gościńcach stoi wojsko, a galery jego świątobliwości rewidują każdy statek płynący Nilem...
- Ramzes XIII nie jest świątobliwością - wtrącił oschle Mefres - gdyż nie otrzymał koron z rąk bogów.
- Wszystko to byłyby drobiazgi - odezwał się najwyższy sędzia. - Gorszą jest zdrada... Mam poszlaki, że wielu młodszych kapłanów sprzyja faraonowi i o wszystkim donosi mu...
- Są nawet tacy, którzy podjęli się ułatwić wojsku zajęcie świątyń - dodał Herhor.
- Wojsko ma wejść do świątyń?!... - zawołał nomarcha Sebes.
- Taki ma przynajmniej rozkaz na dwudziestego trzeciego - odparł Herhor.
- I wasza dostojność mówisz o tym spokojnie?... - zapytał nomarcha Ament.
Herhor wzruszył ramionami, a nomarchowie zaczęli spoglądać po sobie.
- Tego już nie rozumiem! - odezwał się prawie z gniewem nomarcha Aa. - Świątynie mają zaledwie kilkuset żołnierzy, kapłani zdradzają, faraon odcina nas od Tebów i podburza lud, a dostojny Herhor mówi o tym, jakby nas zapraszał na ucztę... Albo brońmy się, jeżeli jeszcze można, albo...
- Poddajmy się jego świątobliwości?... - spytał ironicznie Mefres. - Na to zawsze będziecie mieli czas!...
- Ale my chcielibyśmy dowiedzieć się czegoś o środkach obrony... - rzekł nomarcha Sebes.
- Bogowie ocalą swoich wiernych - odpowiedział Herhor.
Nomarcha Aa załamał ręce.
- Jeżeli mam otworzyć moje serce, to i mnie dziwi wasza obojętność - odezwał się najwyższy sędzia. - Prawie całe pospólstwo jest przeciw nam...
- Pospólstwo, jak jęczmień na polu, idzie za wiatrem - rzekł Herhor.
- A wojsko?...
- Któreż wojsko nie upadnie przed Ozirisem?
- Wiem - przerwał niecierpliwie nomarcha Aa - ale nie widzę ani Ozirisa, ani tego wiatru, który do nas zwróci pospólstwo... Tymczasem faraon już dziś przywiązał ich do siebie obietnicami, a jutro wystąpi z darowizną...
- Od obietnic i podarunków mocniejszą jest trwoga - odparł Herhor.
- Czego oni mają się bać?... Tych trzystu żołnierzy, jakich mamy?
- Ulękną się Ozirisa.
- Ale gdzież on jest?... - pytał wzburzony nomarcha Aa.
- Zobaczycie go wszyscy. A szczęśliwy byłby ten, kto by na ów dzień oślepnął.
Słowa te wypowiedział Herhor z takim niezachwianym spokojem, że w zgromadzeniu zaległa cisza.
- Ostatecznie cóż jednak robimy?... - zapytał po chwili najwyższy sędzia.
- Faraon - mówił Herhor - chce, ażeby lud napadł na świątynie dwudziestego trzeciego. My zaś musimy sprawić, aby napadnięto nas dwudziestego Paofi.
- Wiecznie żywi bogowie! - znowu zawołał nomarcha Aa wznosząc ręce. - A my po co mamy ściągać nieszczęście na nasze głowy, w dodatku o dwa dni wcześniej?...
- Słuchajcie Herhora - odezwał się stanowczym głosem Mefres - i na wszelki sposób starajcie się, ażeby napad miał miejsce dwudziestego Paofi od rana.
- A jak nas naprawdę rozbiją?... - spytał zmięszany sędzia.
- Jeżeli nie poskutkują zaklęcia Herhora, wówczas ja wezwę bogów na pomoc - odparł Mefres, a w oczach błysnął mu złowrogi ogień.
- Ha! wy arcykapłani macie swoje tajemnice, których nam odsłaniać nie wolno - rzekł wielki sędzia. - Zrobimy więc, co każecie, wywołamy napad dwudziestego... Ale pamiętajcie, że nasza i dzieci naszych krew spadnie na wasze głowy...
- Niech spadnie!...
- Niech się tak stanie!... - zawołali jednocześnie obaj arcykapłani. Po czym dodał Herhor:
- Od dziesięciu lat rządzimy państwem i przez ten czas nikomu z was nie stała się krzywda, a każdej obietnicy dotrzymaliśmy. Bądźcież więc cierpliwi i wierni jeszcze przez kilka dni, aby zobaczyć moc bogów i otrzymać nagrodę.
Niebawem nomarchowie pożegnali arcykapłanów, nie usiłując nawet ukrywać smutku i niepokoju. Zostali tylko Herhor i Mefres.
Po dłuższym milczeniu Herhor odezwał się:
- Tak, ten Lykon był dobry, dopóki udawał szalonego. Ale ażeby można go podstawić zamiast Ramzesa?...
- Jeżeli matka nie poznała się na nim - odparł Mefres - więc już musi być bardzo podobny... A siedzieć na tronie, przemówić parę słów do otoczenia to chyba potrafi. Zresztą my będziemy przy nim...
- Strasznie głupi komediant!... - westchnął Herhor trąc czoło.
- Mędrszy on od milionów innych ludzi, gdyż ma podwójny wzrok i wielkie może oddać usługi państwu...
- Ciągle wasza dostojność mówisz mi o tym podwójnym wzroku - odparł Herhor. - Nareszcie niechże ja sam przekonam się o tym...
- Chcesz?... - spytał Mefres. - Więc idźmy... Ale, na bogi, Herhorze, o tym, co zobaczysz, nie wspominaj nawet przed własnym sercem...
Zeszli do podziemiów świątyni Ptah i znaleźli się w obszernej piwnicy oświetlonej kagańcem. Przy słabym blasku Herhor dojrzał człowieka, który siedząc za stołem jadł. Człowiek miał na sobie kaftan gwardii faraona.
- Lykonie - rzekł Mefres - najwyższy dostojnik państwa chce przekonać się o zdolnościach, jakimi obdarzyli cię bogowie...
Grek odepchnął misę z jedzeniem i począł mruczeć:
- Przeklęty dzień, w którym moje podeszwy dotknęły waszej ziemi!... Wolałbym pracować w kopalniach i być bity kijami...
- Na to zawsze będzie czas - wtrącił surowo Herhor.
Grek umilkł i nagle zaczął drżeć zobaczywszy w ręce Mefresa kulkę z ciemnego kryształu. Pobladł, spojrzenie zmętniało mu, na twarz wystąpił pot kroplisty. Jego oczy były utkwione w jeden punkt, jakby przykute do kryształowej kuli.
- Już śpi - rzekł Mefres. - Nie dziwneż to?
- Jeżeli nie udaje.
- Uszczypnij go... ukłuj... nawet sparz... - mówił Mefres.
Herhor wydobył spod białej szaty sztylet i zamierzył się, jakby chcąc uderzyć Lykona między oczy. Ale Grek nie poruszył się, nawet nie drgnęły mu powieki.
- Spojrzyj tu - mówił Mefres zbliżając do Lykona kryształ. - Czy widzisz tego, który porwał Kamę?...
Grek zerwał się z krzesła, z zaciśniętymi pięściami i śliną na ustach.
- Puśćcie mnie!... - wołał chrapliwym głosem. - Puśćcie mnie, abym napił się jego krwi...
- Gdzież on jest teraz! - pytał Mefres.
- W pałacyku, w stronie ogrodu najbliższej rzeki... Jest z nim piękna kobieta... - szeptał Lykon.
- Nazywa się Hebron i jest żoną Tutmozisa - podpowiedział Herhor. - Przyznaj, Mefresie - dodał - że ażeby o tym wiedzieć, nie trzeba podwójnego wzroku...
Mefres zaciął wąskie usta.
- Jeżeli to nie przekonywa waszej dostojności, pokażę coś lepszego - odparł. - Lykonie, znajdź teraz zdrajcę, który szuka drogi do skarbca Labiryntu...
Śpiący Grek usilniej wpatrzył się w kryształ i po chwili odpowiedział:
- Widzę go... Jest odziany w płachtę żebraka...
- Gdzie on jest?...
- Leży na dziedzińcu oberży, ostatniej przed Labiryntem... Z rana będzie tam...
- Jak on wygląda?...
- Ma rudą brodę i włosy... - odpowiedział Lykon.
- A co?... - spytał Mefres Herhora.
- Wasza dostojność masz dobrą policję - rzekł Herhor.
- Ale za to dozorcy Labiryntu źle go pilnują! - mówił gniewnie Mefres. - Jeszcze dziś w nocy pojadę tam z Lykonem, aby ostrzec miejscowych kapłanów... Lecz gdy uda mi się ocalić skarb bogów, wasza dostojność pozwolisz, że ja zostanę jego dozorcą...
- Jak wasza dostojność chcesz - odparł Herhor obojętnie. A w sercu swym dodał:
Nareszcie pobożny Mefres zaczyna pokazywać zęby i pazury... Sam pragnie zostać - tylko - dozorcą Labiryntu, a swego wychowańca Lykona zrobić - tylko - faraonem!...
Zaprawdę, że dla nasycenia chciwości moich pomocników bogowie musieliby stworzyć dziesięć Egiptów...
Gdy obaj dostojnicy opuścili podziemia, Herhor, wśród nocy, piechotą wrócił do świątyni Izydy, gdzie miał mieszkanie, a Mefres kazał przygotować parę konnych lektyk. Do jednej młodzi kapłani włożyli śpiącego Lykona w worku na głowie, do drugiej arcykapłan wsiadł sam i, otoczony garstką jeźdźców, tęgim kłusem pojechał do Fayum.
W nocy z czternastego na piętnasty Paofi arcykapłan Samentu, stosownie do obietnicy danej faraonowi, wszedł, sobie tylko znanym korytarzem, do Labiryntu. Miał w rękach pęk pochodni, z których jedna paliła się, a na plecach niewielki koszyk z przyborami.
Samentu bardzo łatwo przechodził z sali do sali, z korytarza na korytarz, jednym dotknięciem usuwając kamienne tafle w kolumnach i ścianach, gdzie były drzwi ukryte. Niekiedy wahał się, lecz wówczas odczytywał tajemnicze znaki na ścianach i porównywał je ze znakami na paciorkach, które miał na szyi.
Po półgodzinnej podróży znalazł się w skarbcu, skąd usunąwszy tafle w podłodze dostał się do sali leżącej pod spodem. Sala była niska, lecz obszerna, a jej sufit opierał się na mnóstwie przysadkowatych kolumn.
Samentu położył koszyk i zapaliwszy dwie pochodnie przy ich świetle zaczął odczytywać napisy ścienne.
Mimo podłej postaci - mówił jeden napis - jestem prawdziwy syn bogów, gdyż gniew mój jest straszny.
Na dworze zamieniam się w słup ognia i czynię błyskawicę. Zamknięty, jestem grzmotem i zniszczeniem, i nie ma budowli, która oparłaby się mojej potędze.
Ułagodzić mnie może tylko święta woda, która odbiera mi moc. Ale gniew mój tak dobrze rodzi się z płomienia, jak i z najmniejszej iskry.
Wobec mnie wszystko skręca się i upada. Jestem jak Tyfon, który obala najwyższe drzewo i podnosi kamienie.
Słowem, każda świątynia ma swoją tajemnicę, której inne nie znają!... - rzekł do siebie Samentu.
Otworzył jedną kolumnę i wydobył z niej duży garnczek. Garnczek miał pokrywę przylepioną woskiem tudzież otwór, przez który przechodził długi i cienki sznurek, nie wiadomo gdzie kończący się wewnątrz kolumny.
Samentu odciął kawałek sznurka, przytknął go do pochodni i spostrzegł, że sznur spala się bardzo prędko, wydając syczenie.
Teraz ostrożnie zdjął nożem pokrywę i zobaczył wewnątrz garnka niby piasek i kamyki popielatej barwy. Wydobył parę kamyków i odszedłszy na bok przytknął pochodnię. W jednej chwili buchnął duży płomień i kamyki znikły zostawiając po sobie gęsty dym i przykry zapach.
Samentu wyjął znowu trochę popielatego piasku, wysypał na posadzkę, umieścił wśród niego kawałek sznura który znalazł przy garnku, i - wszystko to nakrył ciężkim kamieniem. Potem zbliżył pochodnię, sznur zatlił się i po chwili - kamień wśród płomieni podskoczył do góry.
- Mam już tego syna bogów!... - rzekł z uśmiechem Samentu. - Skarbiec nie zapadnie się...
Zaczął chodzić od kolumny do kolumny, otwierać tafle i z wnętrza wydobywać ukryte garnki. Przy każdym był sznur, który Samentu przecinał, a garnki odstawiał na bok...
- No - mówił kapłan - jego świątobliwość mógłby darować mi połowę tych skarbów, a przynajmniej... syna mego zrobić nomarchą!... I z pewnością zrobi, gdyż jest to wspaniałomyślny władca... Mnie zaś należy się co najmniej świątynia Amona w Tebach...
Zabezpieczywszy w ten sposób salę dolną, Samentu wrócił do skarbca, a stamtąd wszedł do sali górnej. Tam również były napisy na ścianach, liczne kolumny, a w nich garnki zaopatrzone w sznury i napełnione kamykami, które przy zetknięciu się z ogniem wybuchały.
Samentu poprzecinał sznury, powydobywał garnki z wnętrza kolumn i - szczyptę popielatego piasku zawiązał w gałganek.
Potem zmęczony usiadł. Wypaliło mu się sześć pochodni; noc musiała się już zbliżać ku końcowi.
Nigdy bym nie przypuszczał - mówił do siebie - że tutejsi kapłani mają tak dziwny materiał?... P...
>>>Kup
"matura cd" !!!<<<