Strona
główna »
Matura cd »
Ściągi z polskiego wypracowania z polskiego »
Wypracowania z polskiego - spis
»
>>>Kup
"matura cd" !!!<<<
Wypracowanie to zostało zamieszczone automatycznie poprzez
przekonwertowanie plików DOC na TXT. Skutkiem czego niektóre wypracowania są
zamieszczone w nieestetyczny sposób za co bardzo przepraszamy wiąże się to z
brakiem tabel i formatowania tekstu w plikach txt jak to ma miejsce w
oryginalnych plikach doc zamieszczonych na płycie. Zamieszczone wypracowanie
jest jedynie elementem informacyjnym i potwierdzającym wielkość naszego zbioru.
Poniżej przedstawione jest jedynie początkowa część wypracowania
znajdującego się na matura cd.
Oczywiście nie przedstawiamy całości
w celu zabezpieczenia się przed kopiowaniem.
Jagusia zaraz na wstępie pomiarkowała, że na wsi dzieje się cosik ważnego, psy jakoś zajadlej naszczekiwały w obejściach, dzieci kryły się po sadach wyzierając jeno zza drzew i płotów, ludzie już ściągali z pól, chociaż słońce było jeszcze wysoko, gdzieś znów zbierały się rajcujące cicho kobiety, a na wszystkich twarzach widniał srogi niepokój i wszystkie oczy pełne były lęku i oczekiwań.
- Co się to wyrabia? - spytała Balcerkówny, wyglądającej zza węgła.
- Nie wiem, toć pono wojsko idzie od boru.
- Jezus, Maria! wojsko! - nogi się pod nią ugięły ze strachu.
- A Kłębiak co ino mówił, że kozaki ciągną od Woli - dorzuciła lecąca kajś Pryczkówna.
Jagusia przyśpieszyła kroku, w niemałej już trwodze dopadając chałupy, matka siedziała w progu z kądzielą, a przy niej parę rozgadanych kobiet.
- Widziałam jak was, siedzą w ganku, a starsze u proboszcza na pokojach.
- A po wójta posłali Michała organistów.
- Po wójta! Moiściewy, to nie przelewki. Ho, ho, wyjdą z tego historie, wyjdą...
- A może jeno przyjechały ściągać podatki.
- Hale, to by jaże w tyla narodu przyjeżdżały, co? Musi być co drugiego.
- Pewnie, ale nic dobrego z tego nie wyjdzie, obaczycie, spomnicie moje słowa.
- To ja wam rzeknę, po co przyjechały - zaczęła Jagustynka przystępując do nich.
Zbiły się w kupę i kiej gęsi powyciągały szyje nasłuchując z chciwością.
- A to będą was zapisywały do wojska - zaśmiała się skrzekliwie, ale żadna nie zawtórzyła, tylko Dominikowa rzekła z przekąsem:
- Cięgiem się was trzymają psie figle.
- A bo z igły robita widły! Wszystkie dziw zębów nie pogubią ze strachu, a każda by rada jakiej przygodzie. Wielka mi rzecz ziandary.
Płoszkowa wtoczyła swój spaśny kałdun w opłotki i dalejże rozpowiadać, jak to ją zaraz cosik tknęło, kiej dojrzała bryki, jak to...
- Cichojta! Ano Grzela z wójtem lecą na plebanię.
Poniesły oczy na drugą stronę stawu, przeprowadzając idących.
- Cie, to i Grzelę wołają.
Ale nie zgadły, bo Grzela puścił brata naprzód, a sam obejrzał bryki, stojące przed plebanią, wypytał furmanów, przyjrzał się żandarmom siedzącym w ganku i jakoś mocno zaniepokojony poleciał do Mateusza zajętego przy Stachowej chałupie; właśnie był siedział okrakiem na zrębie zacinając łuzy la osadzenia krokwi.
- Nie odjechały jeszcze? - pytał nie przestając rąbać.
- A nie, to jeno bieda, że nie wiada, po co przyjechały.
- I w tym się cosik tai niedobrego! - zająkał stary Bylica.
- A może o zebranie! Naczelnik się wygrażał, a strażniki już się tu i owdzie przewiadywały, kto Lipce buntuje - rzekł Mateusz zesuwając się na ziemię.
- To by rychtyk wypadało, że przyjechały po mnie!- szepnął Grzela rozglądając się niespokojnie, przybladł i ciężko robił piersiami.
- A mnie się widzi, co prędzej by po Rocha! - zauważył Stacho.
- Prawda, przeciek się już o niego przepytywali! Że mi to nawet w myślach nie postało! - odetchnął z ulgą, lecz srodze zatroskany o niego, rzekł smutnie:
- Ani chybi; że jeśli mają kogo wziąć, to tylko Rocha!
- Jakże, możemy go to dać, co? Rodzonego ojca, co? - krzyczał Mateusz.
- Hale, nie sposób się im przeciwić, ani mowy o tym...
- Niechby się kaj schował, trza go przestrzec, juści...jąkał Bylica.
- A może to co drugiego, może to z wójtem sprawa - wtrącił nieśmiało Stacho.
- Na wszelki przypadek lecę go przestrzec! - zawołał Grzela i buchnął we zboża, przebierając się ogrodami do Borynów.
Antek siedział w ganku nakuwając sierpy na kowadełku i porwał się strwożony, dowiedziawszy się, o co idzie.
- Właśnie, co jeno przyszli. Rochu, a chodźcie no do nas! - krzyknął.
- Co się stało? - pytał stary wyściubiając głowę przez okno, ale nim mu rzekli, przyleciał srodze zaziajany Michał organistów.
- Wiecie, a to do was, Antoni, walą żandarmy! Już są nad stawem...
- To po mnie! - jęknął Rocho zwieszając smutnie głowę.
- Jezus, Maria! - krzyknęła Hanka stając w progu i uderzyła w płacz.
- Cicho! Trza zaradzić jakoś - szeptał Antek tężąc myślą.
- Skrzyknę wieś i nie damy was, Rochu! - srożył się Michał, wyłamując sielną gałąź i groźnie tocząc oczami
- Nie bajdurz! Rochu, za bróg i w żyta, prędzej ino! Przywarujcie kaj w bruździe, póki was nie zawołam. A chybko, bych nie nadeszli...
Rocho zakręcił się po izbie, cisnął jakieś papiery Józce leżącej na łóżku i zaszeptał:
- Schowaj pod siebie, a nie wydaj! .
I jak był, bez czapki a kapoty, rzucił się w sad i przepadł jak kamień we wodzie, że jeno kajś za brogiem zaruchało się żyto.
- Odejdź, Grzela! Hanka, do swojej roboty! Uciekaj, Michał, i ani mru-mru! - rozkazywał Antek zasiadając do przerwanej roboty i jął znowu nacinać sierp tak równiuśko i spokojnie jak przódzi, tylko że co trochę podnosił ostrze pod światło, a strzygł ślepiami na wszystkie strony, gdyż naszczekiwania psów były coraz bliższe, i wnet rozległy się ciężkie stąpania, brzęki pałaszów i rozmowy...
Zatłukło mu serce i zadygotały ręce, ale ciął równo, akuratnie, raz za razem, nie odrywając oczów, aż dopiero kiej przed nim stanęli.
- Rocho doma? - pytał wójt, wielce zalękniony.
Antek obrzucił spojrzeniem całą kupę i odrzekł wolno:
- Musi być na wsi, bo nie widziałem go od rana.
- Otworzyć! - rozkazał grzmiąco jakiś starszy.
- Przeciek wywarte! - odburknął Antek dźwigając się z ławy.
Urzędnik wraz z żandarmami wszedł do chałupy, zaś strażnicy rozlecieli się pilnować sadu i obejścia.
Na drodze zebrało się już z pół wsi, przyglądając się w milczeniu, jak przetrząsali dom kieby kopę siana. Antek musiał im wszystko pokazywać i otwierać, a Hanka siedziała pod oknem z dzieckiem przy piersi.
Juści, co szukali na darmo, ale tak penetrowali wszędy nie przepuszczając zgoła niczemu, że nawet któryś zajrzał pod łóżka.
- A siedzi tam i właśnie czeka na waju! - mruknęła.
Starszy dojrzał na stole jakieś książeczki przyciśnięte
Pasyjką, skoczył do nich kiej ryś i jął je pilnie przeglądać.
- Skąd je macie?
- Musi być, co Rocho je położył, to se i leżą.
- Borynowa niegramotna! - tłumaczył wójt.
- Kto z was umie czytać?
- A żadne, tak nas uczyli we szkole, że tera nikto nie rozbierze nawet na książce do nabożeństwa! - odpowiedział Antek.
Starszy oddał książeczki drugiemu i ruszył na drugą stronę domu.
- Cóż to, chora? - podszedł nieco do Józki.
- A juści, już od paru niedziel leży na ospę.
Urzędnik śpiesznie cofnął się do sieni.
- To w tej izbie mieszkał? - wypytywał wójta.
- I w tej, i kaj mu popadło, zwyczajnie jak dziad.
Przejrzeli wszystkie kąty, szukając nawet za obrazami, Józka chodziła za nimi rozpalonymi oczami, a tak rozdygotana ze strachu, że gdy któryś zbliżył się do niej, zaskrzeczała nieprzytomnie:
- Schowałam go pewnie pod siebie, co? Szukajcie!...
A kiedy skończyli, Antek przystąpił do starszego i kłaniając mu się w pas zapytał pokornym głosem:
- Dopraszam się, czy to Rocho zrobił jakie złodziejstwo?...
Urzędnik zajrzał mu jakoś z bliska w twarz i rzekł z naciskiem:
- A wyda się, że go ukrywasz, to już razem powędrujecie, słyszysz!...
- Dyć słyszę; jeno nie poredzę wymiarkować, o co sprawa! - podrapał się frasobliwie, urzędnik spojrzał ostro i poniósł się na wieś.
Chodzili jeszcze po różnych chałupach, zaglądali tu i owdzie, przepytując, kogo się jeno dało, że już słońce zaszło i drogi zapchały się stadami pędzonymi z pastwisk, gdy odjechali nic nie wskórawszy.
Wieś odetchnęła i naraz przemówili wszyscy, każden bowiem rozpowiadał, jak, to szukali u Kłębów, jak u Grzeli, jak u Mateusza, i każden widział najlepiej, i najmniej się bojał, i najbarzej im dopiekał.
Jaż Antek, kiedy już ostali sami, rzekł cicho do Hanki:
- Sprawa widzę taka, co już nie sposób trzymać go w chałupie.
- Jakże, wypędzisz go! taki święty człowiek, taki dobrodziej!
- A żeby to wciórności! - zaklął, nie wiedząc już, co począć, szczęściem, iż pokrótce przyleciał Grzela z Mateuszem i żeby cosik pewnego uradzić, zamknęli się w stodole, gdyż do chałupy cięgiem ktoś wpadał na wywiady.
Mrok już do cna przysłonił świat, Hanka podoiła krowy i Pietrek przyjechał z boru, kiej dopiero wyszli; Antek wziął zaraz rychtować brykę, zaś Grzela z Mateuszem, la zamydlenia oczów, poszli szukać Rocha po chałupach.
Dziwowali się temu, boć każden byłby przysiągł, jako siedzi schowany kajś u Boryny.
- Zaraz po obiedzie gdziesik się zapodział i ani słychu! - rozgłaszali przyjaciele.
- Ma szczęście, już by se ano w dybkach wędrował!
I w mig się rozniesło, jak chcieli, że Rocha już od południa nie ma we wsi.
- Przewąchał i zwiał, kaj pieprz rośnie! - pogadywali radzi.
- Niech jeno nie powraca więcej, nic ta po nim! - rzekł stary Płoszka.
- Przeszkadza wama? A może was ukrzywdził, co? - zawarczał Mateusz.
- A mało to narobił mątu? Mało to was nabuntował? Jeszczek przez niego cała wieś ucierpi...
- To go złapcie i wydajcie!
- Żebyśta mieli rozum, to by go już dawno mieli...
Sklął go Mateusz i chciał pobić, ledwie ich rozdzielili, więc jeno mu nawytrząchał pięścią, nasobaczył i odszedł, a że już było do cna pociemniało na świecie, to i naród porozchodził się po chałupach.
Na to właśnie czekał Antek, bo skoro jeno dro...
>>>Kup
"matura cd" !!!<<<