Strona
główna »
Matura cd »
Ściągi z polskiego wypracowania z polskiego »
Wypracowania z polskiego - spis
»
>>>Kup
"matura cd" !!!<<<
Wypracowanie to zostało zamieszczone automatycznie poprzez
przekonwertowanie plików DOC na TXT. Skutkiem czego niektóre wypracowania są
zamieszczone w nieestetyczny sposób za co bardzo przepraszamy wiąże się to z
brakiem tabel i formatowania tekstu w plikach txt jak to ma miejsce w
oryginalnych plikach doc zamieszczonych na płycie. Zamieszczone wypracowanie
jest jedynie elementem informacyjnym i potwierdzającym wielkość naszego zbioru.
Poniżej przedstawione jest jedynie początkowa część wypracowania
znajdującego się na matura cd.
Oczywiście nie przedstawiamy całości
w celu zabezpieczenia się przed kopiowaniem.
Na ambonie i każdemu z osobna to mówię, ale wy jak te psy tylko nastajecie jeden na drugiego, tylko... - wiatr resztę słów wepchnął mu do gardła, że ksiądz się srodze zakasłał, a Antek nic nie rzekł, szedł w podle i wypatrywał w mrokach, pomiędzy drzewami.
Wiatr się podnosił coraz mocniejszy, przewalał się po drodze i tak bił w topole, i miotał nimi, aż się przyginały z jękiem i szumiały rozsrożone.
- A mówiłem jusze - zaczął znowu ksiądz - żeby sam kobyłę zaprowadził do stawu, to ją naprzód wypuścił no, i zapodziała się... Ślepa przecież, zalezie gdzie między płoty i jeszcze nogi połamie! - Biadał i bardzo troskliwie szukał, zaglądał za drzewo każde, wypatrywał po polach.
- Przeciech zawżdy sama chodziła...- Zna dobrze drogę do stawu... przecież, nalał kto bądź wody do beczki, wykręcił tylko, a ona już sama trafiła na plebanię... - Ale w dzień ją zaprzęgali... a dzisiaj Magda czy Walek puścili ją już o zmierzehu... Walek! - krzyknął głośno, bo cień jakiś zamajaczył wśród topoli...
- Walka widziałem po naszej stronie, ale jeszcze przed zmrokiem.
- Polazł ją szukać, rychło w czas. Klacz ma ze dwadzieścia roków, przy mnie się ulęgła... wysłużyła sobie łaskawy chleb... a przywiązana jak człowiek... Mój Boże, żeby się jej co złego nie stało!
- Co jej ta będzie! - mruknął Antek ze złością, bo jakże, poszedł do dobrodzieja po radę, po użalenie się, to go ino skrzyczał i jeszcze zabrał, żeby kobyły szukać! Juści, i kobyły szkoda, choć ta i ślepa, i stara, ale zawżdy człowiekowi powinna być pierwszyzna!
- A ty się opamiętaj i nie pomstuj, boć to ojciec rodzony ! Słyszysz !
- Dobrze pamiętam! - odparł ze złością.
- Grzech śmiertelny i obraza boska. A nic ten dobrego nie zwojuje sobie, któren w zapamiętałości rękę podnosi na ojców i przeciwi się przykazaniom Bożym. Masz rozum, toś o tym wiedzieć powinien.
- Sprawiedliwości chcę ino.
- A pomsty szukasz, co?
Antek nie wiedział, co rzec na to.
- A i to ci jeszcze powiem, że pokorne cielę dwie matki ssie.
- Wszyscy mi to powiedają... juści, ino tej pokorności mam już po grdykę, że więcej nie ścierpię! Choćby i zbój, choćby i ukrzywdziciel, ale że ojciec rodzony, to już mu wolno wszystko, a dzieciom nie wolno dochodzić swojej krzywdy! Laboga, takie urządzenie na świecie, że ino plunąć a iść, gdzie oczy poniesą...
- A idź, któż cię trzyma? - rzucił porywczo ksiądz.
- Może i pójdę, bo co mi tutaj robić, co? - szeptał ciszej, łzawo jakoś.
- Bajesz i tyle. Drudzy i jednego zagona nie mają, a siedzą, pracują i jeszcze Panu Bogu dziękują. Wziąłbyś się do roboty, a nie wyrzekał jak baba. Zdrowy jesteś, mocny, masz o co ręce zaczepić...
- Przeciech, całe trzy morgi! - rzucił urągliwie.
- Żonę i dzieci masz, toś o tym pamiętać powinien.
- Baczę ja dobrze, baczę... - mruknął przez zęby.
Wyszli przed karczmę, świeciło się w oknach i jakieś głosy wydzierały się aż na drogę.
- Co to, znowu pijatyka, co?
- Rekruty, te, co ich do wojska latoś wzieni, piją se la uciechy... W niedzielę ich pognają w tylachny świat, to się cieszą.:.
- Karczma prawie pełna! - szepnął ksiądz przystając przy topoli, skąd było dobrze widać przez okno całe wnętrze zapchane ludźmi:
- Bo się zejść miały dzisiaj i uredzić... względem tego lasu, co go dziedzic sprzedał Żydom na porębę...
- Przecież niecały sprzedał, jeszcze tyle zostało!
- Póki z nami się nie ugodzi, to ani chojaka ruszyć nie damy ! .
- Jak to?... - zapytał wystraszonym nieco głosem.
- A nie damy i tyla! Ociec chce się prawować, ale Kłąb i te, co z nim trzymają, powiedają, że sądu nie chcą, a rąbać nie pozwolą i choćby całą wsią iść przyszło, to pójdą, a i z siekierami, i z widłami, jak wypadnie, a swojego nie dadzą...
- Jezus Maria! To by się bez bitki i jakiego nieszczęścia nie obyło !
- Pewnie! Jak się parę łbów dworskich siekierami rozwali, to zaraz będzie sprawiedliwość!
- Antek! Rozum ci się ze złości pomieszał czy co? Głupstwa pleciesz, mój drogi!
Ale Antek już nie słuchał, rzucił się nieco w bok i zginął w ciemnościach, a ksiądz poszedł spiesznie ku plebanii, bo usłyszał turkot kół i ciche, żałosne rżenie kobyły...
Antek zaś poszedł w dół wsi, ku młynowi, a drugą stroną stawu, żeby nie przechodzić koło chałupy Jagny.
Jak zadra tkwiła mu ona pod sercem, jak zła zadra, że jej nie wyciągnąć ni uciec od niej.
A bystre światło biło z jej chałupy, jasne i wesołe jakieś... przystanął, aby spojrzeć ino ten jeden razik, aby choć zakłąć ze złości - ale go wnet cosik poderwało z miejsca, że pognał jako ten wicher, ni się obejrzał za się.
- Ojcowa ona już, ojcowa!
Do szwagra bieżał, do kowala - rady i on nijakiej nie da, ale między ludźmi nieco posiedzi, a nie tam, w chałupie ojcowej...Albo i ten ksiądz! Do roboty go będzie zaganiał! Hale, sam nic nie robi, frasunku nijakiego ni turbacji żadnej nie ma, to łatwo mu drugich poganiać. Kobietę mu wypomniał i dzieci... baczy on ją dobrze, baczy! Już mu dość obmierzły jej płakania i ta jej pokorność, i te jej psie, skamlące oczy... i gdyby nie ona!... Żeby to byt sam! Jezus mój! - jęknął ciężko i porwał go dziki, szalony gniew, że chciało mu się chycić kogo za gardziel, dusić, rozdzierać i bić aż do śmierci!...
Ale kogo?... Nie, nie wiedział, i złość ustąpiła nagle, jak była przyszła, a on patrzył pustym wzrokiem w noc i nasłuchiwał szamotań wichury, co się przewalała po sadach i tak ciepała drzewami, aż kładły się na płoty i chlastały go gałęziami po twarzy... i wlókł się wolno, ociężale, że ledwie się mógł poruszać, bo na duszę jęły mu się zwalać zmory smutku, umęczenia, niemocy, iż rychło zapomniał, gdzie idzie i z czym?..
- Ojcowa jest Jagna, ojcowa! - przerzekał raz po raz a coraz ciszej - jako ten pacierz, bych go nie zapomnąć.
W kuźni czerwono było od ogniska, chłopak dymał miechem zapamiętale, aż rozżarzone węgle warczały i buchały krwawym płomieniem; kowal stał przy kowadle, czapkę miał na tyle głowy, ręce nagie, skórzany fartuch, twarz usmoloną tak, że mu ino oczy świeciły się jako te wągliki, a kuł żelazo czerwone mocno, aż huczało, i deszcz iskier rozpryskiwał się spod młota i z sykiem topił się w błotnistej ziemi.
- A co? - zapytał po chwili.
- I... cóż by zaś! - odparł cicho Antek, wsparł się o wasąg, których kilka stało do okucia, i zapatrzył się w ogień.
Kowal pracował tęgo, nagrzewał żelazo raz po raz i kuł, dzwonił do taktu młotem, to pomagał chłopakowi dymać miechem, gdy mocniejszego ognia było potrzeba, a ukradkiem poglądał na Antka i uśmiech złośliwy wił mu się pod rudymi wąsami.
- Byłeś pono u dobrodzieja? No i co?
- A cóż by, nic! W kościele bym to samo usłyszał.
- A chciałeś co innego? - zaśmiał się ironicznie.
- Ksiądz przecie, uczony... - mówił usprawiedliwiająco Antek.
- Uczony, jak wziąć trzeba, ale nie, kiej co dać komu...
Ale Antkowi już się odechciało sprzeciwiać.
- Pójdę do izby - rzekł po chwili:
- Idź, wójt wstąpi do mnie, to tam przyjdziemy! A machorka jest na szafce, zapal se...
Nie słyszał nawet, tylko wszedł do mieszkania, co po drugiej stronie drogi było.
Siostra rozpalała ogień, a najstarszy chłopak uczył się na elementarzu przy stole... Przywitali się w milczeniu.
- Uczy się to? - zauważył, bo chłopak sylabizował głośno i wodził zastruganym patykiem po literach.
- Już od kopania panienka z młyna mu pokazują, bo mój czasu nie ma.
- Roch też uczy już od wczoraj w ojcowej izbie.
- Chciałam i ja tam słać Jaśka, ale mój nie da, że to u ojca i że panienka więcej uczona, bo w szkołach była we Warszawie...
- Pewnie, pewnie... - powiedział, byle coś rzec.
- A Jasiek taki zmyślny do lementarza, aż się panienka dziwuje.
- Jakże... kowalowe nasienie przecież... syn takiego mądrali...
- Przekpiwasz się, a on najlepiej powiada, że póki ociec żyją, to zawżdy zapis mogą odebrać...
- Juści, wyrwij wilkowi z gardła, wyrwij! Sześć morgów grontu! To my u niego z kobietą za parobków prawie służym, a on obcej zapisuje, leda komu...
- Kłócił się będziesz a pomstował, a rady u ludzi szukał, a prawował - to cię jeszcze z chałupy wygoni...mówiła cicho oglądając się na drzwi.
- Kto to powiedział? - zawołał głośno zrywając się ze stołka.
- Cichoj ino... tak ludzie mówią, cichoj!... - szeptała lękliwie.
- Nie ustąpię, niech mę przez moc wyciepnie, do sądu pójdę, prawował się będę, a nie ustąpię! - krzyczał prawie.
- I głową muru nie przebijesz, choćbyś i trykał jak ten baran! - powiedział kowal wchodząc do izby.
- To co zrobić? Mądre rady masz la ludzi, to poradź...
- Złością ze starym nie wygra!
Zapalił fajkę i jął mu przekładać, tłumaczyć, łagodzić i tak kręcić, aż się Antek poznał i krzyknął:
- Ty z nim trzymasz!,
- Za sprawiedliwością jestem.
- Dobrze ci za nią zapłacił?
- Jeśli zapłacił, to nie z twojej kieszeni.
- A z mojej, psiachmać, z mojej! Dobrodziej jucha z cudzego. Dosyć już wziąłeś, to ci nie pilno.
- Tylem wziął, co i ty!
- Hale, tyle... a statki, a szmaty, a krowę, a ileś wycyganił od ojca? Bacze dobrze i te gąski, te prosiaki i kto tam zliczy! A ciołek, co ci go dał niedawno, to nic?
- Mogłeś i ty brać.
- Złodziej nie jestem ni ten cygan!
- A ja złodziejem jestem, ja?...
Przyskoczyli do siebie, gotowi się chycić za orzydla, ale opadli wnet, bo Antek rzekł ciszej:
- Nie mówię tego do ciebie... Ale swojego nie dam, choćbym miał skapieć...
- I... nie tyla ci tam o ten grunt idzie, widzi mi się...rzucił drwiąco kowal.
- Ino o co?
- Latałeś za Jagną, to ci teraz i markotno.
- Widziałeś?... - krzyknął ugodzony jakby w samo serce.
- Są takie we wsi, co i widziały, a nie raz...
- Żeby im pomroka padła na ślepie! - szepnął ciszej, bo właśnie wójt wchodził do izby i witał się ze wszystkimi; snadź wiedział, o co się kłócą, bo również jął bronić starego i usprawiedliwiać.
- Dobrze was poił i wypasał kiełbasami, to i nie dziwota, że go bronicie...
- Bele czego nie powiadaj, kiej wójt do cię mówi! krzyknął wyniośle.
- Wasze wójtostwo stoi u mnie tyle, co ten patyk złamany...
- Coś rzekł, co?
- Słyszeliście! A nie, to rzeknę jeszcze takie słowo, aż wam w pięty pójdzie...
- Rzeknij to słowo, rzeknij!
- A rzeknę - oto pijanica jesteście i judasz, i przeniewierca! A rzeknę, że za gromadzkie pieniądze balujecie i dobrzeście za to wzięli od dworu, że dziedzic sprzedał nasz las!... A chcecie, to wam jeszcze co dołożę, ino że już tym kijaszkiem... - wołał zapalczywie porywając za kij.
- Urzędnik jestem, miarkuj się, Antek, byś nie żałował.
- A w mojej chałupie ludzi nie następuj, bo tu nie karczma! - krzyczał kowal zasłaniając sobą wójta, ale Antek już na nic nie zważał, bo obu zwymyślał jak psów, trzasnął drzwiami i wyszedł...
Ulżyło mu rzetelnie; spokojniejszy wrócił do domu, ino tym jednym markotny, że niepotrzebnie pokłócił się ze szwagrem.
- Teraz już wszyscy będą przeciwko mnie! - myślał nazajutrz rano przy śniadaniu i ze zdumieniem zobaczył kowala wchodzącego do izby.
Przywitali się, jakby nigdy nic nie zaszło pomiędzy nimi
A że Antek szedł do stodoły urznąć sieczki, kowal poszedł za nim, przysiadł się na snopkach zrzuconych ze sąsieka do omłotu i jął cicho mówić:
- Na psa wszystkie kłótnie i o co jeszcze? O to głupie słowo! Tom pierwszy przyszedł do ciebie i pierwszy wyciągam rękę do zgody...
Antek podał mu rękę, spojrzał podejrzliwie i mruknął:
- Juści, że ino to słowo, bom złości do was nie miał Wójt mnie zeźlił, bo co się będzie ujmował, nie jego sprawa, to mu wara!
- To samo mu rzekłem, bo chciał bieżyć za tobą...
- Bić mnie... dałbym ja mu bitkę, jak jego pociotkowi, co jeszcze od żniw żebra se lekuje... - wykrzyknął i jął nakładać słomę do lady.
- I tom mu przypomniał... - rzucił skromnie kowal i uśmiechnął się chytrze.
- Jeszcze ja się z nim porachuję, popamięta mnie... figura jucha, urzędnik!...
- Ryfa jest i tyla, poniechaj go. Umyśliłem cosik i z tym do ciebie przychodzę... Trza zrobić tak... Po południu przyjdzie tu moja, to razem z nią idźcie do starego rozmówić się dokumentnie... Na nic tam złości i żalenia się po kątach, trza w oczy stanąć i prosto powiedzieć, co się ma...
Będzie dobrze abo i nie będzie, ale trza wszystko wyłożyć !...
- Co tu wykładać, kiej zapis zrobił!
- I złością z nim nie poredzi! Juści, że zapis zrobił, ale póki żyje, to zawdy go może odebrać - bacz to sobie i la tego nie potrza mu się przeciwić. Niech się żeni, niech ma swoją uciechę.
Antek przybladł na to przypomnienie i drżeć począł w sobie, aż rznąć przestał.
- Przeciw temu nie powstawaj w oczy, a przychwalaj i mów, że dobrze robi, i zapis, miał wolę, to zrobił... niech ino resztę nam przyobieca - tobie i mojej, a przy świadkach! - dodał chytrze.
- A Józka i Grzela? - zapytał z niechęcią.
- Spłaci się ich! Bo to Grzela mało wybrał? Ady prawie mu co miesiąc posyła do wojska. Mnie ino słuchaj, zrób, jak ci redzę, a nie stracisz. Moja w tym głowa, że już tak pokieruję, co wszystko będzie nasze...
- Jeszcze baran żyje; a już kuśnierz kożuch na nim szyje...
- Mnie słuchaj... Niech ino przyobieca przy świadkach, żeby ino było za co chycić pazurami... sąd jeszcze jest i sprawiedliwość, nie bój się. A jest już jedna zaczepka, boć został gront po twojej matce...
- Wielka parada, cztery morgi - na mnie i na twoją...
- Ale go nie dał tobie ni mojej! A tyle roków sieje i zbiera! Zapłaci wam dobrze za to i z procentami... Przywtórzę raz jeszcze, staremu się w niczym nie przeciw,
przychwalaj, przygaduj, na wesele idź, dobrego słowa nie żałuj, a obaczysz, że go narychtujemy... A nie da się dobrocią, to sądy radę mu dadzą... Z Jagusią znacie się dobrze... to i ona mogłaby ci pomóc coś niecoś... jeno jej rzeknij o tym... ona jeszcze lepiej mogłaby starego na naszą stronę przechylić... no, zgoda?... Bo czas mi już iść...
- Zgoda! Ino prędko idź, bym ci w pysk nie dał i za wrota nie wyciepnął! - szepnął przez zęby.
- Co ty, Antek? Co ty? - bełkotał przestraszony, bo Antek puścił kosę i szedł ku niemu blady, ze strasznymi oczami.
- Judasz ścierwa, złodziej! - wychlustywał ze siebie spienioną nienawiścią słowa, aż kowal porwał się i uciekł co tchu.
- Rozum mu się psuje czy co? - myślał już na drodze. - Jakże, dobrą radę dałem... a ten?... Kiej taki głupi, to niech idzie na wyrobek, niech go stary wygoni, pomogę jeszcze do tego... a tak czy owak grontu nie popuszczę...
Takiś to ty! W pysk chciałeś mi dać, za wrota wyciepnąć, żem się chciał z tobą podzielić... że kiej do brata przyszedłem z dobrym słowem! Takiś to ty! Aha, sam byś chcicał wszystko brać! Niedoczekanie twoje! Wyciągnąłeś ty ze mnie moje zamysły, to już cię, jucho, przyrychtuję, jaż cię frybra angielska potrzęsie! - Rozsrażał się coraz bardziej, bo go wściekłość porywała, że Antek przejrzał jego zamysły i gotów jeszcze wydać przed starym. Tego się najwięcej obawiał.
- Trza temu zapobiec! - zdecydował natychmiast i mimo obawy przed Antkiem zawrócił z powrotem do Borynów.
- Jest gospodarz? - zapytał Witka, któren wprost domu smagał kamieniami na gęsi, pływające po stawie.
- Hale, jest tam! Poszli przecie do młynarzów zapraszać na wesele...
- Wyjdę naprzeciw, niby to się spotkamy! - pomyślał i poszedł ku młynarzowi, ale po drodze wstąpił jeszcze do domu i przykazał żonie pięknie się przyodziać, dzieci zabrać i zaraz, jak przedzwonią południe, iść do Antków.
- Już on ci powie, co robić!... Nic sama nie rób i nie miarkuj, boś głupia, a ino jak będzie potrza, to beknij, ojcowe nogi obłap i proś... a słuchaj dobrze, co ojciec powiedzą i co Antek przódzi mówił będzie...
Z dobry pacierz ją nauczał, a przez okno patrzył, czy ich na moście nie widać.
- Zajrzę do młyna, czy jagłę zrobili. - Dłużyło mu się w domu czekać.
Ale szedł wolno, przystawał a medytował... - Juści, kto go ta wie, co zrobi? Sklął mnie, a gotów zrobić, com redził... to i lepiej, że kobieta przy tym będzie... a nie zrobi, pokłócą się... stary go wypędzi... Tak abo i nie, a zawsze się cosik udrze la siebie... - zaśmiał się radośnie, zatarł ręce, nacisnął kaszkiet i zapiął kapotę, bo wietrzno było i ziąb przejmujący szedł od stawu.
- Przymrozek będzie albo i pluchy nowe - szepnął przystając na moście i spoglądając po niebie... Chmury gnały nisko, bure, ciężkie, jakby obłocone, niby stada niemytych baranów. Staw pomrukiwał głucho, a czasami chlustał wodą o brzegi, na których gdzieniegdzie wśród czarnych, pochylonych olch i wierzb rosochatych czerwieniły się kobiety pierące szmaty - kijanki trzaskały zajadle po obu brzegach. Na drogach pusto było, gęsi tylko całymi stadami babrały w stężałym błocie i po rowach, zarzuconych opadłymi liśćmi i śmieciami, i dzieci krzyczały przed domami. Koguty zaczęły piać po płotach, jakby na zmianę.
- We młynie prędzej się ich doczekam! - szepnął i poszedł na dół.
Antek zaś po odejściu kowala jął rznąć tak zajadle sieczkę, że całkiem się zatracił w tej robocie i do południa narznął tyle, aż Kuba, któren przyjechał z lasu, wykrzyknął
- Na cały tydzień będzie tego, no - dziwował się talk głośno, aż Antek oprzytomniał, ladę rzucił, przeciągnął się i poszedł do chałupy.
- Co będzie, to będzie, a trza mi się z ojcem rozmówić dzisiaj! - postanawiał... - Cygan on jest i judasz, ale może i dobrze redzi... Juści, musi on w tym co mieć...-Myślał o kowalu i zajrzał na drugą stronę, ojcową, i wnet się cofnął, bo tam siedziało ze dwadzieścioro dzieci i wszystkie razem a w głos sylabizowały... Roch je nauczał i pilnie baczył, by psich figlów nie stroiły... Chodził se dookoła nich z różańcem w ręku, nasłuchiwał, czasem które poprawił, czasem pociągnął za ucho, czasem pogłaskał, a często gęsto przysiadł i cierpliwie wykładał, jako tam stoi, i pytał, a dzieciska hurmem jedno przez drugie rwały się odpowiadać, jako te indory, kiej je kto podrażni... a tak głośno, że i po drugiej stronie słychać było...
Hanka gotowała obiad i pogadywała z ojcem swoim, starym Bylicą, któren rzadko zachodził, że to schorowany był i ledwie się już ruchał.
Siedział pod oknem, wsparty na Hankę spozierał... siwy był całkiem, wargi mu się trzęsły i głos miał słaby, jakby ptaszęcy, a w piersiach mu cięgiem rzęziało...
- Jedliście śniadanie, co? - pytała cicho.
- I... po prawdzie to Weronka zabaczyła mi dać... i nie upominałem się, nie...
- Weronka psy nawet głodzi, bo tu nieraz do mnie podjeść przychodzą! - zawołała, bo i przy tym gniewała się ze starszą siostrą jeszcze od zeszłej zimy, że to tamta po śmierci matlki pobrała wszystko, co pozostało, i oddać nie chciała, to się i prawie nie widywały.
- Bo się u nich nie przelewa, nie... - bronił cicho... Stach młóci u organisty, to i tam poje i jeszcze czterdzieści groszy za dzień bierze... a w chałupie tyla gąb... że i tych ziemniaków nie starczy... Prawda... że dwie krowy mają i mleko jest... że masło i sery do miasta nosi i ten grosz jaki zbierze...ale zabaczy często dac jeść nie dziwota ... dzieci tyla... a to i wełniaki ludziom tka... i przędzie, i haruje jak ten wół... a bo to dużo mi trza?... Żeby ino w porę... i co dnia... to...
- A to się do nas przenieście na zwiesnę, kiej wam u tej suki tak źle...
- Dyć się nie skarżę, nie narzekam, ino... ino... - głos mu się załamał nagle...
- Popaślibyście gęsi, to dzieci przypilnowali...
- Wszystko bym robił, Hanuś, wszystko - szeptał cichutko.
- W izbie jest miejsce, to się łóżko wstawi, byście ciepło mieli...
- A dyć i w oborze, i przy koniach spałbym, byle u ciebie, Hanuś. byle już nie wracać! Byle... - zachłysnął się aż tą prośbą błagalną i łzy jęły mu kapać z zapadłych, poczerwieniałych oczów... - Zabrała mi pierzynę, bo powiada, że dzieci nie mają pod czym...
>>>Kup
"matura cd" !!!<<<