Strona
główna »
Matura cd »
Ściągi z polskiego wypracowania z polskiego »
Wypracowania z polskiego - spis
»
>>>Kup
"matura cd" !!!<<<
Wypracowanie to zostało zamieszczone automatycznie poprzez
przekonwertowanie plików DOC na TXT. Skutkiem czego niektóre wypracowania są
zamieszczone w nieestetyczny sposób za co bardzo przepraszamy wiąże się to z
brakiem tabel i formatowania tekstu w plikach txt jak to ma miejsce w
oryginalnych plikach doc zamieszczonych na płycie. Zamieszczone wypracowanie
jest jedynie elementem informacyjnym i potwierdzającym wielkość naszego zbioru.
Poniżej przedstawione jest jedynie początkowa część wypracowania
znajdującego się na matura cd.
Oczywiście nie przedstawiamy całości
w celu zabezpieczenia się przed kopiowaniem.
O wschodzie słońca dwudziestego pierwszego Hator do obozu nad Sodowymi Jeziorami przyszedł z Memfisu rozkaz, według którego trzy pułki miały pomaszerować do Libii i stanąć załogami w miastach, reszta zaś armii egipskiej wraz z księciem miała wrócić do domu.
Wojska okrzykami radości powitały to rozporządzenie; kilkudniowy bowiem pobyt w pustyni już zaczynał im dokuczać. Pomimo dowozów i z Egiptu, i z upokorzonej Libii nie było nadmiaru żywności; woda w studniach naprędce wykopanych wyczerpała się; żar słoneczny wypalał ciała, a rudy piasek raził płuca i oczy. Żołnierze poczęli chorować na dysenterią i złośliwe zapalenie powiek.
Ramzes kazał zwinąć obóz. Trzy pułki rodowitych Egipcjan wyprawił do Libii zalecając żołnierzom, aby łagodnie traktowali mieszkańców i - nigdy nie włóczyli się pojedynczo. Właściwą zaś armię skierował do Memfisu zostawiając małą załogę w forteczce i hutach szkła.
O dziewiątej rano, mimo spiekoty, oba wojska były już w drodze; jedni na północ, drudzy na południe.
Wówczas zbliżył się do następcy święty Mentezufis i oświadczył:
- Byłoby dobrze, gdybyś, wasza dostojność, mógł wcześniej dojechać do Memfisu. W połowie drogi będą świeże konie...
- Więc mój ojciec jest ciężko chory?... - zawołał Ramzes.
Kapłan schylił głowę.
Książę zdał Mentezufisowi naczelne dowództwo prosząc go, aby w niczym nie zmieniał już wydanych rozporządzeń bez naradzenia się ze świeckimi jenerałami. Sam zaś wziąwszy Pentuera, Tutmozisa i dwudziestu najlepszych jeźdźców azjatyckich wyciągniętym kłusem pojechał do Memfisu.
W pięć godzin przebyli połowę drogi i, jak zapowiedział Mentezufis, znaleźli świeże konie i nowy orszak. Azjaci zostali tutaj, a książę ze swymi dwoma towarzyszami i nową eskortą, po krótkim odpoczynku, pojechał dalej.
- Biada mi! -jęczał elegancki Tutmozis. - Nie dość, że od pięciu dni nie kąpię się i nie znam różanego olejku, ale jeszcze muszę odbyć dwa forsowne marsze w jeden dzień!... Jestem pewny, że gdy staniemy na miejscu, żadna tancerka nie zechce na mnie spojrzeć.
- Cóżeś lepszego od nas? - spytał książę.
- Jestem wątlejszy! - westchnął Tutmozis. - Ty książę, przywykłeś do konnej jazdy jak Hyksos, a Pentuer mógłby podróżować nawet na rozpalonym mieczu. Ale ja taki delikatny...
O zachodzie słońca podróżni wjechali na wysoki pagórek, skąd roztoczył się niezwykły obraz. Z daleka przednimi widać było zielonawą dolinę Egiptu, a na jej tle, niby szereg czerwonych płomieni, jaśniały trójkątne piramidy. Trochę na prawo od piramid również zdawały się płonąć wierzchołki pylonów Memfisu owiniętego w niebieskawą mgłę.
- Jedźmy, jedźmy!... - nalegał książę.
W chwilę później znowu otoczyła ich ruda pustynia i znowu zajaśniał sznur piramid, dopóki wszystko nie rozpłynęło się w bladej pomroce.
Gdy zapadła noc, podróżni dotarli do olbrzymiej krainy zmarłych, która po lewej stronie rzeki, na wzgórzach, ciągnęła się na przestrzeni kilkudziesięciu wiorst.
Tu za Starego Państwa chowano na wieczne czasy Egipcjan: królów w ogromnych piramidach, książąt i dostojników w mniejszych piramidach, prostaków w lepiankach. Spoczywało tu miliony mumii nie tylko ludzi, ale psów, kotów, ptaków, słowem - wszystkich stworzeń, które za życia miłymi były człowiekowi.
Za czasów Ramzesa królewski i magnacki cmentarz przeniesiono do Tebów, a w sąsiedztwie piramid grzebano tylko chłopów i wyrobników z najbliższych okolic.
Między rozpierzchniętymi grobami książę i jego orszak spotkał gromadkę ludzi przesuwających się jak cienie.
- Kto wy jesteście? - zapytał dowódca eskorty.
- Jesteśmy biedni słudzy faraona, a wracamy od naszych zmarłych... Zanieśliśmy im trochę róż, piwa i placków...
- A może zaglądaliście do cudzych grobów?
- O bogowie! - zawołał jeden z gromady - czyliż jesteśmy zdolni do podobnego świętokradztwa?... To tylko przewrotni tebańczycy (oby im ręce poschły!) niepokoją zmarłych, aby w szynkach przepić ich własność.
- Co znaczą te ogniska tam, na północ? - wtrącił książę.
- Musisz, panie, z daleka jechać, kiedy nie wiesz - odpowiedziano. - Wszakże to jutro nasz następca wraca ze zwycięskim wojskiem... Wielki wódz!... W jednej bitwie zawojował nędznych Libijczyków... Toteż lud z Memfisu wyszedł, aby go uroczyście powitać... Trzydzieści tysięcy głów... Dopieroż będą krzyczeli!
- Rozumiem - szepnął książę do Pentuera. - Święty Mentezufis wysłał mnie naprzód, abym nie odbył triumfalnego pochodu... Ale niech i tak będzie na dzisiaj.
Konie były pomęczone i należało wytchnąć. Posłał więc książę paru jezdnych, aby zamówili statki na rzece, a resztę orszaku zatrzymał pod kępą palm, które wówczas rosły między grupą piramid i Sfinksem.
Grupa ta stanowi północny kraniec niezmiernego cmentarzyska. Na placu mającym około kilometra kwadratowego powierzchni, porosłym w owych czasach pustynną roślinnością, tłoczy się mnóstwo grobów i małych piramid, nad którymi górują trzy piramidy największe: Cheopsa, Khefrena i Mykerina, tudzież Sfinks. Kolosalne te budowle są oddalone jedna od drugiej ledwo na kilkaset kroków. Trzy piramidy stoją w jednym rzędzie od północno-wschodu ku południowo-zachodowi, na wschód zaś od tej linii, najbliżej Nilu, leży Sfinks, u stóp którego ciągnęła się podziemna świątynia Horusa.
Piramidy, a szczególniej Cheopsa jako utwór ludzkiej pracy przeraża swoją wielkością. Jest to kamienny pagórek szpiczasty, wysoki na trzydzieści pięć piątr (sto trzydzieści siedem metrów), stojący na podstawie kwadratowej, której każdy bok ma około trzystu pięćdziesięciu kroków (dwustu dwudziestu siedmiu metrów) długości. Piramida zajmuje dziesięć morgów powierzchni, a jej cztery trójkątne ściany pokryłyby siedmnastumorgową przestrzeń. Na budowę jej zużyto takie mnóstwo kamieni, że można by wznieść mur wyższy od wzrostu człowieka, szeroki na pół metra, długi na dwa tysiące pięćset kilometrów.
Kiedy orszak książęcy rozłożył się pod mizernymi drzewami, kilku żołnierzy zajęło się wyszukaniem wody, inni wydobyli suchary, a Tutmozis upadł na ziemię i zasnął. Książę zaś i Pentuer zaczęli przechadzać się rozmawiając.
Noc była o tyle jasna, że można było widzieć z jednej strony niezmierne sylwetki piramid, z drugiej figurę Sfinksa, który w porównaniu z nimi wydawał się małym.
- Jestem tu już czwarty raz - rzekł następca - a zawsze moje serce napełnia się zdumieniem i żalem. Kiedym był jeszcze uczniem wyższej szkoły, myślałem, że wstąpiwszy na tron wzniosę coś dostojniejszego aniżeli piramida Cheopsa. Ale dzisiaj śmiać mi się chce z mego zuchwalstwa, kiedy pomyślę, że wielki faraon przy budowie swego grobowca zapłacił tysiąc sześćset talentów za same jarzyny dla robotników... Skąd bym ja wziął tysiąc sześćset talentów, a choćby tylko ludzi!...
- Nie zazdrość, panie, Cheopsowi - odparł kapłan. - Inni faraonowie lepsze zostawili po sobie dzieła: jeziora, kanały, gościńce, świątynie i szkoły...
- Alboż te rzeczy można porównać z piramidami?
- Z pewnością, że nie - śpiesznie odpowiedział kapłan. - W oczach moich i całego ludu każda piramida jest wielkim występkiem, a największym Cheopsowa...
- Unosisz się - zreflektował go książę.
- Wcale nie. Swój wielki grób budował faraon przez lat trzydzieści, w ciągu których sto tysięcy ludzi pracowało co roku po trzy miesiące. I jaki z tej pracy pożytek?... Kogo ona wykarmiła, uleczyła, odziała?... Ale za to co rok przy tej robocie marniało dziesięć do dwudziestu tysięcy ludzi... czyli - na grób Cheopsa złożyło się z pół miliona trupów, a ile krwi, łez, bólów - kto zrachuje?
Dlatego nie dziw się panie, że chłop egipski po dziś dzień z trwogą patrzy na zachód, gdzie nad horyzontem krwawią się lub czernieją trójkątne postacie piramid. Toż to świadkowie jego mąk i jałowej pracy...
I pomyśleć, że tak będzie zawsze, dopóki te dowody ludzkiej pychy w proch się nie rozsypią. Ale kiedy to nastąpi! Od trzech tysięcy lat straszą nas swoim widokiem i jeszcze ściany ich są gładkie, a ogromne napisy czytelne.
- Tamtej nocy, w pustyni, mówiłeś inaczej - wtrącił książę.
- Bom nie patrzył na nie. Ale kiedy je mam, jak teraz przed oczyma, otaczają mnie łkające duchy zamęczonych chłopów i szepcą: Patrz, co zrobiono z nami!... A przecież i nasze kości czuły ból, i nasze serca tęskniły do odpoczynku...
Ramzes był w przykry sposób dotknięty tym wybuchem.
- Mój świątobliwy ojciec - rzekł po chwili - inaczej przedstawił mi te sprawy. Kiedy byliśmy tutaj przed pięcioma laty, boski pan opowiedział mi taką historię:
Za faraona Tutmozisa I przyjechali posłowie etiopscy umawiać się o wysokość płaconych przez siebie danin. Hardy to był naród! Mówili, że jedna przegrana wojna nic nie stanowi, w drugiej bowiem los na nich może być łaskaw - i przez parę miesięcy targowali się o haracz.
Na próżno mądry król chcąc łagodnie oświecić ich pokazywał im nasze gościńce i kanały. Odpowiadali, że w ich kraju wodę mają darmo, gdzie chcą. Na próżno odsłaniano im skarbce świątyń: mówili, że ich ziemia kryje daleko więcej złota i klejnotów aniżeli cały Egipt. Nadaremnie pan musztrował wobec nich swoje wojska, gdyż twierdzili, że Etiopów jest bez porównania więcej, aniżeli jego świątobliwość ma żołnierzy.
Wówczas faraon przywiózł ich w te oto miejsca, gdzie stoimy, i pokazał piramidy.
Posłowie etiopscy obeszli je wkoło, przeczytali napisy i - na drugi dzień zawarli traktat, jakiego od nich żądano.
Ponieważ nie zrozumiałem tej historii - ciągnął Ramzes - więc mój święty ojciec objaśnił mi ją.
Synu - mówił - te piramidy są wiekuistym dowodem nadludzkiej potęgi Egiptu. Gdyby jaki człowiek chciał sobie wznieść piramidę, ułożyłby drobny stos kamieni i rzuciłby po kilku godzinach swoją pracę zapytawszy: na co mi ona? Dziesięciu, stu i tysiąc ludzi nagromadziliby trochę więcej kamieni, zsypaliby je nieporządnie i - znowu porzuciliby ją po upływie kilku dni. Bo na co im ta robota?
Ale kiedy faraon egipski, kiedy państwo egipskie umyśli sobie zgromadzić stos kamieni, to spędza krocie tysięcy ludzi i buduje choćby przez kilkadziesiąt lat, dopóki roboty nie skończy.
Nie o to bowiem chodzi: czy były potrzebne piramidy? Ale o to, ażeby wola faraona, gdy ją raz wypowiedziano, była spełniona,
- Tak Pentuerze piramida to nie...
>>>Kup
"matura cd" !!!<<<