PISANIE PRAC

Piszemy prace na zamówienie. Każda z prac przygotowywana jest indywidualnie na zamówienia dla klienta. Nasz kadra zmierzy się z każdym polonistycznym tematem. Więcej informacji:

INFO

ŚCIĄGI WYDRUKOWANE

Opracowaliśmy unikalne zestawy ściąg. Są to gotowe, wydrukowane komplety ściąg, które zostały przygotowane na bieżącą maturę. Więcej informacji o ściągach:

MATURA CD

Dzięki naszej płycie bez problemu przygotujesz się do matury. Na CD umieściliśmy gotowe wypracowania, opracowania, powtórki epok oraz wiele dodatków i bonusów, które pomogą Ci przygotować się do matury. Więcej informacji na temat wypracowań:

INFORMATOR

Strona główna » Matura cd » Ściągi z polskiego wypracowania z polskiego » Wypracowania z polskiego - spis  »  

>>>Kup "matura cd" !!!<<<

 

Wypracowanie to zostało zamieszczone automatycznie poprzez przekonwertowanie plików DOC na TXT. Skutkiem czego niektóre wypracowania są zamieszczone w nieestetyczny sposób za co bardzo przepraszamy wiąże się to z brakiem tabel i formatowania tekstu w plikach txt jak to ma miejsce w oryginalnych plikach doc zamieszczonych na płycie. Zamieszczone wypracowanie jest jedynie elementem informacyjnym i potwierdzającym wielkość naszego zbioru.


Poniżej przedstawione jest jedynie początkowa część wypracowania
znajdującego się na matura cd.
Oczywiście nie przedstawiamy całości
w celu zabezpieczenia się przed kopiowaniem.



Pan Rzecki istotnie niedomagał; według własnej opinii z powodu braku zajęcia, według Szumana z powodu sercowej choroby, która nagle rozwinęła się w nim i szła dosyć szybko pod wpływem jakichś zmartwień. Zajęć miał niewiele. Z rana przychodził do sklepu niegdyś Wokulskiego, obecnie Szlangbauma, lecz bawił tam, dopóki nie zaczęli się schodzić subiekci, a nade wszystko goście. Goście bowiem, nie wiadomo nawet dlaczego, przypatrywali mu się ze zdziwieniem, a subiekci, dziś z wyjątkiem pana Zięby starozakonni, nie tylko nie okazywali mu szacunku, do którego przywykł, ale nawet wbrew upomnieniom Szlangbauma traktowali go w sposób lekceważący. W tym stanie rzeczy pan Ignacy coraz częściej myślał o Wokulskim. Nie z racji, ażeby lękał się jakiegoś nieszczęścia, ale ot tak sobie. Z rana około szóstej myślał: czy Wokulski wstaje, czy śpi o tej porze i gdzie jest? W Moskwie czy może już wyjechał z Moskwy i dąży do Warszawy? W południe przypominał sobie te czasy, kiedy prawie nie było dnia, ażeby Stach nie jadł z nim obiadu, wieczorem zaś, szczególniej kładąc się do łóżka, mówił: „Zapewne Stach jest u Suzina... To dopiero używają!... A może wraca w tej chwili do Warszawy i w wagonie zabiera się do spania?...” Ilekroć zaś wszedł do sklepu, a robił to po kilka razy na dzień, mimo niechęci subiektów i drażniącej grzeczności Szlangbauma, zawsze myślał, że jednak za czasów Wokulskiego było tu inaczej. Martwiło go, ale tylko trochę, że Wokulski nie dawał znać o sobie. Uważał to przecież za zwykłe dziwactwo. „Nie bardzo cwał się on do pisania, kiedy był zdrów, więc cóż dopiero teraz, kiedy jest tak rozbity - myślał. - Oj, te baby, te baby!...” W dniu nabycia przez Szlangbauma sprzętów i powozu Wokulskiego pan Ignacy położył się do łóżka. Nie dlatego, ażeby miało mu to robić przykrość, bo przecie powóz i zbytkowne sprzęty były rzeczami wcale niepotrzebnymi, ale dlatego, że podobne sprawunki robią się tylko po ludziach już umarłych. „No, a Stach, dzięki Bogu, jest zdrów!...” - mówił do siebie. Pewnego wieczora, kiedy pan Ignacy siedząc w szlafroku rozmyślał, jak to on urządzi sklep Mraczewskiemu, ażeby zakasować Szlangbauma, usłyszał gwałtowne dzwonienie do przedpokoju i szczególny hałas w sieni. Służący, który już zabierał się do spania, otworzył drzwi. - Jest pan? - zapytał głos znany Rzeckiemu. - Pan chory. - Co to chory!... Kryje się przed ludźmi. - Może, panie radco, zrobimy subiekcję... - odezwał się inny głos. - Co to subiekcję!... Kto nie chce mieć subiekcji w domu, niech przychodzi do knajpy... Rzecki podniósł się z fotelu, a jednocześnie ukazał się we drzwiach jego sypialni radca Węgrowicz i ajent Szprot... Spoza nich wychylała się jakaś kudłata głowa i oblicze nie pierwszej czystości. - Nie chciała przyjść góra do Mahometów, więc Mahomeci przyszli do góry!... - zawołał radca. - Panie Rzecki... panie Ignacy!... co pan najlepszego wyrabiasz?... Przecież od czasu jakeśmy pana ostatni raz widzieli, odkryliśmy nowy gatunek piwa... Postaw tu, kochanku, i zgłoś się jutro - dodał zwracając się do zasmolonego kudłacza. Na to wezwanie kudłaty człowiek, ubrany w wielki fartuch, postawił na umywalni kosz wysmukłych butelek i trzy kufle. Potem zniknął, jak gdyby był istotą złożoną ze mgły i powietrza, nie zaś z dwustu funtów ciała. Pan Ignacy zdziwił się na widok wysmukłych butelek; uczucie to jednak nie łączyło się z żadną przykrością. - Na miłość boską, cóż się z panem dzieje? - zaczął znowu radca rozkładając ręce, jakby cały świat chciał ogarnąć w jednym uścisku.- Tak dawno nie byłeś pan między nami, że Szprot nawet zapomniał, jak wyglądasz, a ja pomyślałem, że zaraziłeś się od swego przyjaciela, co to ma bzika... Rzecki sposępniał. - Więc właśnie dziś - prawił radca - kiedy na pańskim przyjacielu wygrałem od Deklewskiego kosz piwa nowej marki, mówię do Szprota: wiesz pan co, zabierzmy piwo i chodźmy do starego, a może się chłop rozrusza... Cóż to, nawet nie prosisz nas, ażebyśmy usiedli?... - Ależ bardzo proszę - odpowiedział Rzecki. - I stolik jest... - mówił radca oglądając się po pokoju - i miejsce, widzę, zaciszne. Ehe, he!... my tu będziem mogli złazić się do chorego na partyjkę co wieczór... Szprot, dobądź, synu, trybuszonik i zabierz się do szkliwa... Niech poczciwiec zaznajomi się z nową marką... - Jakiż to zakład wygrał radca? - zapytał Rzecki, któremu znowu fizjognomia zaczęła się wyjaśniać. - Zakład o Wokulskiego. Widzisz pan, było tak. Jeszcze w styczniu roku zeszłego, kiedy to Wokulski awanturował się po Bułgarii, ja powiedziałem do Szprota, że pan Stanisław jest wariat, że zbankrutuje i źle skończy... Tymczasem dzisiaj, wyobraź sobie, Deklewski utrzymuje, że to on to powiedział... Naturalnie, założyliśmy się o kosz piwa, Szprot rozstrzygnął na moją stronę i jesteśmy u ciebie... W ciągu tego wyjaśnienia pan Szprot ustawił na stole trzy kufle i odkorkował trzy butelki. - No, tylko spojrzyj, panie Ignacy - mówił radca podnosząc napełniony kufel. - Kolor starego miodu, piana jak śmietana, a smak szesnastoletniej dziewczyny. Skosztujże... Co to za smak i co to za posmak?... Gdybyś zamknął oczy, przysiągłbyś, że to jest ale... O! uważasz?... Ja powiadam, że przed takim piwem należałoby płukać usta. Powiedzże sam: piłeś kiedy coś podobnego?... Rzecki wypił pół kufla. - Dobre - rzekł. - Skądże jednak przyszło radcy do głowy, że Wokulski zbankrutował? - Bo nikt w mieście nie mówi inaczej. Przecież człowiek, który ma pieniądze, sens w głowie i nikogo nie zarwał, nie ucieka z miasta Bóg wie gdzie... - Wokulski wyjechał do Moskwy. - Tere, fere!... Tak wam powiedział, ażeby zmylić ślady. Ale sam się złapał, skoro wyrzekł się nawet swoich pieniędzy... - Czego się wyrzekł?... - spytał już rozgniewany pan Ignacy. - Tych pieniędzy, które ma w banku, a nade wszystko u Szlangbauma... Przecież to razem wyniesie ze dwakroć sto tysięcy rubli... Kto więc taką sumę zostawia bez dyspozycji, po prostu rzuca ją w błoto, ten jest albo wariat, albo... zmajstrował coś takiego, że już nie czeka na wypłatę... W całym mieście rozlega się tylko jeden głos oburzenia przeciw temu... temu... że go nie nazwę właściwym imieniem... - Radco, zapominasz się!... - zawołał Rzecki. - Rozum tracisz, panie Ignacy, ujmując się za takim człowiekiem - odparł gwałtownie radca. - Bo tylko pomyśl. Pojechał po majątek, gdzie?... na wojnę turecką... Na wojnę turecką!... czy rozumiesz doniosłość tych słów?... Tam zrobił majątek, ale w jaki sposób?... Jakim sposobem można w pół roku zrobić pół miliona rubli?.. - Bo obracał dziesięcioma milionami rubli - odparł Rzecki - więc nawet zrobił mniej, niżby mógł... - Ale czyje to były miliony? - Suzina... kupca... jego przyjaciela... - Otóż to!... Ale mniejsza; przypuśćmy, że w tym razie nie zrobił żadnego świństwa... Co to jednakże za interesa prowadził on w Paryżu, a później w Moskwie, na czym również grubo zarobił?... A godziło się to zabijać krajowy przemysł, ażeby dać osiemnaście procent dywidendy kilku arystokratom dla wkręcenia się pomiędzy nich?... A pięknie to sprzedawać całą spółkę Żydom i nareszcie uciekać zostawiając setki ludzi w nędzy lub w niepewności?... To tak robi dobry obywatel i człowiek uczciwy?... No, pijże, panie Ignacy!... - zawołał trącając jego kufel swoim. - Nasze kawalerskie!... Panie Szprot, pokaż, co umiesz... nie kompromituj się przy chorym... - Hola!... - odezwał się doktór Szuman, który od kilku chwil stał na progu nie zdejmując kapelusza z głowy. - Hola!... A cóż to wy, moi panowie, jesteście ajentami domu pogrzebowego, że mi w taki sposób urządzacie pacjenta?... Kazimierz! - zawołał na służącego wyrzuć mi te butelki do sieni... A panów proszę, ażebyście pożegnali chorego... Szpital, choćby na jedną osobę, nie jest knajpą... To pan tak wykonywasz moje zlecenia?.. - zwrócił się do Rzeckiego.- To pan mając wadę serca będziesz mi urządzał pijatyki?... Może jeszcze zaprosicie sobie dziewczęta?... Dobrej nocy panom... - rzekł do radcy i Szprota - a na drugi raz nie otwierajcie mi tu piwiarni, bo was zaskarżę o zabójstwo... Panowie radca Węgrowicz i ajent Szprot wynieśli się tak szybko, że gdyby nic gęsty dym ich cygar, można by myśleć, że nikogo nie było w pokoju. - Otwórz okno!... - mówił doktór do służącego. - Oj, to! To!... dodał patrząc ironicznie na Rzeckiego. - Twarz w płomieniach, oczy szkliste, pulsa biją tak, że słychać na ulicy... - Słyszałeś pan, co on mówił o Stachu?.. - spytał Rzecki. - Ma rację - odparł Szuman. - Całe miasto mówi to samo, chociaż myli się tytułując Wokulskiego bankrutem, bo on jest tylko półgłówkiem z tego typu, który ja nazywam polskimi romantykami. Rzecki patrzył na niego prawie wylękniony. - Nie patrz pan tak na mnie - ciągnął spokojnym głosem Szuman - raczej zastanów się, czy nie mam racji. Wszakże ten człowiek ani razu w życiu nie działał przytomnie... Kiedy był subiektem, myślał o wynalazkach i o uniwersytecie; kiedy wszedł do uniwersytetu, zaczął bawić się polityką. Później, zamiast robić pieniądze, został uczonym i wrócił tu tak goły, że gdyby nie Minclowa, umarłby z głodu... Nareszcie zaczął robić majątek, ale nie jako kupiec, tylko jako wielbiciel panny, która od wielu lat ma ustaloną reputację kokietki. Nie koniec na tym, już bowiem mając w ręku i pannę, i majątek, rzucił oboje, a dzisiaj on robi i gdzie jest?... Powiedz pan, jeżeliś mądry?... Półgłówek, skończony półgłówek! - mówił Szuman machając ręką. - Czystej krwi polski romantyk, co to wiecznie szuka czegoś poza rzeczywistością... - Czy doktór powtórzy to Wokulskiemu, gdy wróci?... - spytał Rzecki. - Sto razy mu tak mówiłem, a jeżeli teraz nie powiem, to tylko dlatego, że nie wróci... - Co nie ma wrócić szepnął Rzecki blednąc. - Nie wróci, bo albo sobie gdzieś łeb rozbije, jeżeli odzyska rozsądek, albo weźmie się do jakiejś nowej utopii. Choćby do wynalazków tego mitycznego Geista, który także musi być patentowanym wariatem. - A doktór nie uganiałeś się nigdy za utopiami? - Tak, ale robiłem to odurzywszy się w waszej atmosferze. Opatrzyłem się jednak w porę i ta okoliczność pozwala mi stawiać jak najdokładniejsze diagnozy podobnych chorób... No, zdejmij pan szlafrok, zobaczymy, jakie skutki wywołał wieczór spędzony w wesołym towarzystwie... Zbadał Rzeckiego, kazał mu natychmiast iść do łóżka, a na przyszłość nie robić ze swego mieszkania szynkowni. - Pan to także jesteś okazem romantyka; tyle tylko, żeś miał mniej sposobności do robienia głupstw - zakończył doktór. Po czym wyszedł zostawiając Rzeckiego w bardzo ponurym nastroju. „Już tam twoje gadanie więcej mi zaszkodzi aniżeli piwo” - pomyślał Rzecki, a po chwili dodał półgłosem: „Mógłby jednakże Stach choć słówko napisać... Bo licho wie, jakie domysły snują się człowiekowi po głowie!...” Przykuty do łóżka pan Ignacy nudził się piekielnie. Więc dla zabicia czasu odczytywał, po raz nie wiadomo który, historię konsulatu i cesarstwa albo rozmyślał o Wokulskim. Oba te jednak zajęcia, zamiast uspakajać, drażniły go... Historia przypominała mu cudowne dzieje jednego z największych triumfatorów, na którego dynastii Rzecki opierał wiarę w przyszłość świata, a która to dynastia w jego oczach padła pod oszczepem zulusa. Rozmyślania zaś o Wokulskim prowadziły go do wniosku, że ukochany przyjaciel, a tak niezwykły człowiek, co najmniej znajdował się na drodze do jakiegoś moralnego bankructwa. - Tyle chciał zrobić, tyle mógł zrobić i nic nie zrobił!... - powtarzał pan Ignacy ze smutkiem w sercu. - Gdybyż choć napisał, gdzie jest i jakie ma zamiary... Gdyby chociaż dał znać, że żyje!... Od pewnego bowiem czasu trapiły pana Rzeckiego niejasne, ale złowrogie przeczucia. Przychodził mu na myśl jego sen, kiedy po przedstawieniu Rossiego marzyło mu się, że Wokulski skoczył za panną Izabelą z wieży ratuszowej. To znowu przypominał sobie dziwne, a nic dobrego nie zapowiadające zdania Stacha: „Chciałbym zginąć sam i zniszczyć wszelkie ślady mego istnienia! Jak łatwo podobne życzenie może się spełnić u człowieka, który mówił tylko to, co czuł, i umiał wykonywać to, co mówił!... Codziennie odwiedzający go doktór Szuman wcale nie dodawał mu otuchy i już prawie znudził go powtarzaniem jednej i tej samej zwrotki: - Doprawdy, że trzeba być albo kompletnym bankrutem, albo wariatem, ażeby zostawiwszy tyle pieniędzy w Warszawie, nie wydać żadnej dyspozycji, a nawet nie donieść, gdzie jest!... Rzecki kłócił się z nim, ale w duszy przyznawał mu rację. Pewnego dnia doktór wpadł do niego w porze niezwykłej, bo o godzinie dziesiątej rano. Cisnął kapelusz na stół i zawołał: - A co, nie miałem racji, że to jest półgłówek!... - Cóż się stało?... - zapytał pan Ignacy, z góry wiedząc, o kim mowa. - Stało się, że już przed tygodniem ten wariat wyjechał z Moskwy i... zgadnij pan dokąd?... - Do Paryża?... - Ale gdzie zaś!... Wyjechał do Odessy, stamtąd ma zamiar udać się do Indyj, z Indyj do Chin i Japonii, a później przez Ocean Spokojny do Ameryki... Rozumiem podróż, nawet naokoło świata, sam bym mu ją radził. Ale ażeby nie napisać słówka, zostawiając, bądź jak bądź, ludzi życzliwych i ze dwakroć sto tysięcy rubli w Warszawie, na to, dalibóg! trzeba mieć w wysokim stopniu rozwiniętą psychozę... - Skądże te wiadomości? - spytał Rzecki. - Z najlepszego źródła, bo od Szlangbauma, któremu zbyt wiele zależy na tym, ażeby dowiedzieć się o projektach Wokulskiego. Ma mu przecież w początkach października zapłacić sto dwadzieścia tysięcy rubli... No, a gdyby kochany Stasio w łeb sobie palnął czy utonął, czy umarł na żółtą febrę... Rozumiesz pan?... Wówczas moglibyśmy albo całemu kapitałowi ukręcić szyję, albo przynajmniej obracać nim z pół roku bez procentu... Pan już chyba poznałeś Szlangbauma? On przecież mnie... mnie chciał okpić! Doktór biegał po pokoju i gestykulował rękoma w taki sposób, jak gdyby sam był dotknięty początkami psychozy. Nagle zatrzymał się przed panem Ignacym, popatrzył mu w oczy i schwycił za rękę. - Co... co... co?... Puls przeszło sto?... Miałeś pan dziś gorączkę?... - Jeszcze nie. - Jak to: nie?... Przecież widzę... - Mniejsza - odparł Rzecki. - Czyby jednakże Stach zrobił coś podobnego?... - Ten nasz dawny Stach, pomimo romantyzmu, może by nie zrobił; ale ten pan Wokulski, zakochany w jaśnie wielmożnej pannie Łęckiej, może zrobić wszystko... No, i jak pan widzisz, robi, na co go stać... Od tej wizyty doktora pan Ignacy sam zaczął zeznawać, że jest z nim niedobrze. „To byłoby zabawne - myślał - gdybym ja tak w tych czasach dał nura?... Phy! trafiało się to lepszym ode mnie... Napoleon I... Napoleon III... mały Lulu... Stach... No, cóż Stach?... przecież jedzie teraz do Indyj...” Zadumał się, wstał z łóżka, ubrał się jak należy i poszedł do sklepu ku wielkiemu zgorszeniu Szlangbauma, który wiedział, że panu Ignacemu zabroniono podnosić się. Za to przez następny dzień było mu gorzej; odleżał więc dobę i znowu na parę godzin zaszedł do sklepu. - Cóż on sobie myśli, że sklep to trupiarnia?... - rzekł jeden ze starozakonnych subiektów do pana Zięby, który z właściwą sobie szczerością znalazł, że ten koncept jest doskonały. W połowie września odwiedził pana Rzeckiego Ochocki, który na kilka dni przyjechał tu z Zasławka. Na jego widok pan Ignacy odzyskał dobry humor. - Cóż pana tu sprowadza!... - zawołał, gorąco ściskając kochanego przez wszystkich wynalazcę. Ale Ochocki był pochmurny. - Cóż by innego, jeżeli nie kłopoty! - odparł. - Wiesz pan, że umarł Łęcki... - Ojciec tej... tej?... - zdziwił się pan Ignacy. - Tej... tej!... I nawet bodaj czy nie przez nią... - W imię Ojca i Syna... - przeżegnał się Rzecki. - Iluż ludzi ma zamiar zgubić ta kobieta?... Bo, o ile wiem, a zapewne i dla pana nie jest to tajemnicą, że jeżeli Stach wpadł w nieszczęście, to tylko przez nią... Ochocki pokiwał głową. - Możesz mi pan powiedzieć, co się stało z Łęckim?... - ciekawie zapytał pan Ignacy. - Żaden to sekret - odparł Ochocki. - W początkach lata oświadczył się o pannę Izabelę marszałek... - Ten... ten?... Mógł być moim ojcem - wtrącił Rzecki. - Może też dlatego panna przyjęła go, a przynajmniej nie odrzuciła. Więc stary zebrał manatki po dwu swoich żonach i przyjechał na wieś do hrabiny... do ciotki panny Izabeli, u której mieszkała wraz z ojcem... - Oszalał. - Trafiało się to i mędrszym od niego - ciągnął Ochocki. Tymczasem, pomimo że marszałek zaczął uważać się za konkurenta, panna Izabela co parę dni, a później nawet i co dzień jeździła sobie w towarzystwie pewnego inżyniera do ruin starego zamku w Zasławiu... Mówiła, że jej to rozpędza nudy... - I marszałek nic?... - Marszałek, naturalnie, milczał, ale kobiety perswadowały pannie, że tak robić nie wypada. Ona zaś ma w tych razach jedną odpowiedź: „Marszałek powinien być kontent, jeżeli wyjdę za niego, a wyjdę nie po to, aby wyrzekać się moich przyjemności... - I pewnie marszałek przydybał ich na czym w owych ruinach? - wtrącił Rzecki. - Ii... nie!... nawet tam nie zaglądał. A gdyby i zajrzał, przekonałby się, że panna Izabela brała z sobą naiwnego inżynierka po to, ażeby w jego asystencji tęsknić za Wokulskim... - Za Wo-kul-skim?... - Przynajmniej tak domyślano się - mówił Ochocki. - Tym razem ja sam zwróciłem jej uwagę, że w towarzystwie jednego wielbiciela nie wypada tęsknić za drugim. Ale ona odpowiedziała mi swoim zwyczajem: „Niech będzie kontent, że pozwalam mu patrzeć na siebie... - To osioł ten inżynier!... - Nie bardzo, gdyż pomimo całej naiwności spostrzegł się i pewnego dnia, a nawet przez wszystkie dnie następne nie pojechał z panną tęsknić między gruzami. Jednocześnie zaś marszałek, zazdrosny o inżyniera, zaprzestał konkurów i wyniósł się na Litwę w sposób tak demonstracyjny, że panna Izabela i hrabina dostały spazmów, a poczciwy Łęcki nawet nie kiwnąwszy palcem umarł na apopleksję... Skończywszy opowiadać Ochocki objął się rękoma za głowę i śmiał się. - I pomyśleć tu - dodał - że tego rodzaju kobieta tylu ludziom głowy zawróciła... - Ależ to potwór!... - zawołał Rzecki. - Nie. Nawet niegłupia i niezła w gruncie rzeczy, tylko... taka jak tysiące innych z jej sfery. - Tysiące?... - Niestety!... - westchnął Ochocki. - Wyobraź pan sobie klasę ludzi majętnych lub zamożnych, którzy dobrze jedzą, a niewiele robią. Człowiek musi w jakiś sposób zużywać siły; więc jeżeli nie pracuje, musi wpaść w rozpustę, a przynajmniej drażnić nerwy... I do rozpusty zaś, i do drażnienia nerwów potrzebne są kobiety piękne, eleganckie, dowcipne, świetnie wychowane, a raczej wytresowane w tym właśnie kierunku... Toż to ich jedyna kariera... - I panna Izabela zaciągnęła się w ich szeregi?... - To jest, właściwie zaciągnęli ją... Przykro mi to mówić, ale panu mówię, ażebyś wiedział, o jaką to kobietę potknął się Wokulski... Rozmowa urwała się - zaczął ją Ochocki pytając: - Kiedyż on wraca? - Wokulski?... ,- odparł pan Ignacy. - Przecież wyjechał do Indyj, Chin, Ameryki... Ochocki rzucił się na krześle. - To niepodobna!... - zawołał. - Chociaż... - dodał po namyśle. - Czy ma pan jakie wskazówki, że tam nie pojechał?.. - zapytał Rzecki zniżonym głosem. - Żadnych. Tylko dziwię się nagłej decyzji... Kiedym tu był ostatnim razem, obiecał mi załatwić pewien interes... Ale... - I niezawodnie załatwiłby go ten dawny Wokulski. Ten nowy zaś zapomniał nie tylko o pańskich interesach... Przede wszystkim o własnych... - Że on wyjedzie - mówił Ochocki jakby do siebie - tego można było spodziewać się, ale nie podoba mi się ta nagłość. Pisał do pana?.. - Ani litery, i do nikogo - odparł stary subiekt. Ochocki kręcił głową. - Musiało się tak stać - mruknął. - Dlaczego musiało się stać?... - wybuchnął Rzecki. - Cóż to on bankrut czy może nie miał zajęcia?... Taki sklep, spółka to fraszki? A nie mógł ożenić się z kobietą piękną, zacną... - Znalazłoby się więcej takich kobiet - wtrącił Ochocki.- Wszystko to było dobre - mówił ożywiając się - ale nie dla człowieka z jego usposobieniem... - Jak pan to rozumiesz? - pochwycił Rzecki, któremu rozmowa o Wokulskim sprawiała taką przyjemność jak o kochance. - Jak pan to rozumiesz?... Poznałeś pan bliżej tego człowieka?... - pytał natarczywie, a oczy mu błyszczały. - Poznać go łatwo. Był to jednym słowem człowiek szerokiej duszy. - Oto właśnie!... - odezwał się Rzecki wybijając takt palcem i wpatrując się w Ochockiego jak w obraz. - Co pan jednak rozumiesz przez tę szerokość?... Pięknie powiedziane!... Wytłomacz to pan, a jasno!... Ochocki uśmiechnął się. - Widzi pan - rzekł - ludzie małej duszy dbają tylko o swoje interesa, nie sięgają myślą poza dzień dzisiejszy i mają wstręt do rzeczy nieznanych. Byle im było spokojnie i suto... Taki zaś facet jak on troszczy się interesami tysięcy, patrzy nieraz o kilkadziesiąt lat naprzód, a każda rzecz nieznana i nierozstrzygnięta pociąga go w sposób nieprzeparty. To nawet nie jest żadna zasługa, tylko mus. Jak żelazo bez namysłu rusza się za magnesem albo pszczoła lepi swoje komórki, tak ten gatunek ludzi rzuca się do wielkich idei i niezwykłych prac... Rzecki ściskał go za obie ręce i drżał ze wzruszenia. - Szuman - rzekł - mądry doktór Szuman mówi, że Stach jest wariat, polski romantyk. - Głupi Szuman ze swoim żydowskim klasycyzmem!... - odparł Ochocki. - On nawet nie domyśla się, że cywilizacji nie stworzyli ani filistrowie, ani geszefciarze, lecz właśnie tacy wariaci... Gdyby rozum polegał na myśleniu o dochodach, ludzie do dzisiejszego dnia byliby małpami... - Święte słowa... piękne słowa!... - powtarzał subiekt. - Wytłómacze pan jednak: jakim sposobem człowiek, podobny Wokulskiemu, mógł... tak oto... zaawanturować się?.. - Proszę pana, ja się dziwię, że to tak późno nastąpiło!... - odparł Ochocki wzruszając ramionami. - Przecież znam jego życie i wiem, że ten człowiek prawie dusił się tutaj od dzieciństwa. Miał aspiracje naukowe, lecz nie było ich czym zaspokoić; miał szerokie instynkta społeczne, ale czego dotknął się w tym kierunku, wszystko padało... Nawet ta marna spółczyna, którą zatożył, zwaliła mu na łeb tylko pretensje i nienawiści... - Masz pan rację!... masz pan rację!... - powtarzał Rzecki.- A teraz ta panna Izabela... - Tak, ona mogła go uspokoić. Mając szczęście osobiste, łatwiej pogodziłby się z otoczeniem i zużyłby energię w tych kierunkach, jakie są u nas możliwe. Ale... nietęgo trafił... - A co dalej?... - Czy ja wiem?.. - szepnął Ochocki. - Dziś jest on podobny do wyrwanego drzewa. Jeżeli znajdzie grunt właściwy, a w Europie może go znaleźć, i jeżeli ma jeszcze energię, to wlezie w jakąś robotę i bodaj czy nie zacznie naprawdę żyć... Ale jeżeli wyczerpał się, co także w jego wieku jest możliwym... Rzecki podniósł palec do ust. - Cicho!... cicho!... - przerwał. - Stach ma energię... o, ma!... On jeszcze wypłynie... wypły... Odszedł od okna i oparłszy się o futrynę zaczął szlochać. - Taki jestem chory - mówił - taki rozdrażniony... - Bo ja mam podobno wadę serca... Ale to przejdzie... przejdzie... Tylko dlaczego on tak ucieka... kryje się... nie pisze?..: - Ach, jak ja rozumiem - zawołał Ochocki - ten wstręt człowieka rozbitego do rzeczy, które mu przypominają przeszłość!... Jak ja to znam, choćby z małego doświadczenia... Wyobraż pan sobie, że kiedy zdawałem w gimnazjum egzamin dojrzałości, musiałem w pięć tygodni przejść kursa łaciny i greki z siedmiu klas, bom się tego nigdy nie chciał uczyć. No i jakoś wykręciłem się na egzaminie, ale tak przedtem pracowałem, żem się przepracował. Od tej pory nie tylko nie mogłem patrzeć na książki łacińskie albo greckie, ale nawet myśleć o nich. Nie mogłem patrzeć na gmach szkolny, unikałem kolegów, którzy pracowali razem ze mną, ale nawet musiałem opuścić owe mieszkanie, gdzie uczyłem się dzień i noc. Trwało to parę miesięcy i naprawdę nie pierwej uspokoiłem się, ażem... Wiesz pan, com zrobił? Rzuciłem do pieca wszystkie podręczniki greckie i łacińskie i spaliłem bestie!... Paskudziło się to z godzinę, ale kiedy ostatecznie kazałem popioły wysypać na śmietnik, ozdrowiałem! Chociaż i dziś jeszcze dostaję bicia serca na widok greckich liter albo łacińskich wyjątków: panis, piscis, crinis... Aaa... jakie to obrzydliwe... Nie dziwże się pan - kończył Ochocki - że Wokulski umyka stąd aż do Chin... Długie udręczenie może doprowadzić człowieka do wścieklizny... Chociaż i to przechodzi... - A czterdzieści sześć lat, panie?... - zapytał Rzecki. - A silny organizm?... a tęgi mózg?... No, ale zagadałem się... Bywaj mi pan zdrów... - Co, może wyjeżdżasz pan?... - Aż do Petersburga - odparł Ochocki. - Muszę pilnować testamentu nieboszczki Zasławskiej, który chce obalić wdzięczna rodzina. Posiedzę tam, bodaj czy nie do końca października. - Jak tylko będę miał wiadomość od Stacha, zaraz panu doniosę. Tylko przyślij mi pan adres. - I ja panu dam znać, tylko zachwycę języka... Chociaż wątpię... Do widzenia!... - Rychłego powrotu... Rozmowa z Ochockim orzeźwiła pana Ignacego. Zdawało się, że stary subiekt nabrał sił nagadawszy się z człowiekiem, który nie tylko rozumiał ukochanego Stacha, ale i przypominał go w wielu punktach. „On był taki sam - myślał Rzecki. - Energiczny, trzeźwy, a mimo to zawsze pełen idealnych popędów...” Można powiedzieć, że od tego dnia zaczęła się rekonwalescencja pana Ignacego. Opuścił łóżko, potem szlafrok zamienił na surdut, bywał w sklepie i nawet często wychodził na ulicę. Szuman zachwycał się trafnością swojej kuracji, dzięki której choroba serca zatrzymała się w rozwoju. - Co będzie dalej - mówił do Szlangbauma - nie wiadomo. Ale fakt, że od kilku dni stary ma się lepiej. Odzyskał apetyt i sen, a nade wszystko opuściła go apatia. Z Wokulskim miałem to samo. Naprawdę zaś Rzecki pokrzepiał się nadzieją, że prędzej lub później będzie miał list od swego Stacha. „Już może jest w Indiach - myślał - więc w końcu września powinien bym mieć wiadomość.. .No, o spóźnienie w takich razach nietrudno; ale za październik dam głowę...” Rzeczywiście, w epokach wskazanych nadeszły wiadomości o Wokulskim, lecz bardzo dziwne. W końcu września wieczorem odwiedził pana Ignacego Szuman i śmiejąc się rzekł: - Tylko uważaj pan, jak ten półgłówek zainteresował ludzi. Pachciarz z Zasławka mówił Szlangbaumowi, że furman nieboszczki prezesowej widział niedawno Wokulskiego w lesie zasławskim. Opisywał nawet, jak był ubrany i na jakim koniu jechał... - Może być!... - wtrącił ożywiony pan Ignacy. - Farsa!... Gdzie Krym, gdzie Rzym, gdzie Indie, a gdzie Zasławek?... - odparł doktór. - Tym bardziej że prawie jednocześnie inny Żydek, handlujący węglami, widział znowu Wokulskiego w Dąbrowie... A nawet więcej, bo jakoby dowiedział się, że ów Wokulski kupił od jednego górnika, pijaczyny, dwa naboje dynamitowe... No, już tego głupstwa chyba i pan nie zechcesz bronić?... - Ale cóż by to znaczyło?... - Nic. Widocznie Szlangbaum musiał między Żydkami ogłosić nagrodę za dowiedzenie się o Wokulskim, więc teraz każdy będzie upatrywał Wokulskiego bodajby w mysiej jamie... I święty rubel tworzy jasnowidzących!... - zakończył doktór śmiejąc się ironicznie. Rzecki musiał przyznać, że pogłoski nie miały sensu, a wyjaśnienie ich przez Szumana było najzupełniej racjonalne. Pomimo to niepokój o Wokulskiego wzmógł się. Niepokój jednak zamienił się w istotną trwogę ;wobec faktu nieulegającego już żadnej wątpliwości. Oto w dniu pierwszego października jeden z rejentów zawezwał do siebie pana Ignacego i pokazał mu akt, zeznany przez Wokulskiego przed wyjazdem do Moskwy. Był to formalny testament; w którym Wokulski rozporządził pozostałymi w Warszawie p...

 

>>>Kup "matura cd" !!!<<<

SZYBKA ŚCIĄGA








Lektury - spis. Jak pisać.

PRZYDATNE INFORMACJE

» bezpłatna powtórka przed maturą z WOS’u

» wiosenny semestr na Uniwersytecie

» internetowe warsztaty dla maturzystów

» salon edukacyjny Perspektywy 2011

» konkurs na najciekawszą trasę wycieczki

» weź udział w projekcie edukacyjnym

SZUKANE W PORTALU

» karta pracy tadeusz borowski odpowiedzi

» wiersz o roztargnionej królewnie

» czyje portrety znajdują się w gabinecie szymona gajowca

» spotkania z klasykami literatury wsip

» spotkania z klasykami literatury wsip

» życzenia urodzinowe w średniowiecznym stylu

więcej...

Ściągi, wypracowania, pisanie prac, prace na zamówienie, charakterystyki, prace przekrojowe, motywy literackie, opisy epok, ściągi i wypracowania z polskiego, historii, geogfafii, biologi, matura
www.e-buda.pl - ściągi i wypracowania

Copyright © 2011 e-buda.pl