PISANIE PRAC

Piszemy prace na zamówienie. Każda z prac przygotowywana jest indywidualnie na zamówienia dla klienta. Nasz kadra zmierzy się z każdym polonistycznym tematem. Więcej informacji:

INFO

ŚCIĄGI WYDRUKOWANE

Opracowaliśmy unikalne zestawy ściąg. Są to gotowe, wydrukowane komplety ściąg, które zostały przygotowane na bieżącą maturę. Więcej informacji o ściągach:

MATURA CD

Dzięki naszej płycie bez problemu przygotujesz się do matury. Na CD umieściliśmy gotowe wypracowania, opracowania, powtórki epok oraz wiele dodatków i bonusów, które pomogą Ci przygotować się do matury. Więcej informacji na temat wypracowań:

INFORMATOR

Strona główna » Matura cd » Ściągi z polskiego wypracowania z polskiego » Wypracowania z polskiego - spis  »  

>>>Kup "matura cd" !!!<<<

 

Wypracowanie to zostało zamieszczone automatycznie poprzez przekonwertowanie plików DOC na TXT. Skutkiem czego niektóre wypracowania są zamieszczone w nieestetyczny sposób za co bardzo przepraszamy wiąże się to z brakiem tabel i formatowania tekstu w plikach txt jak to ma miejsce w oryginalnych plikach doc zamieszczonych na płycie. Zamieszczone wypracowanie jest jedynie elementem informacyjnym i potwierdzającym wielkość naszego zbioru.


Poniżej przedstawione jest jedynie początkowa część wypracowania
znajdującego się na matura cd.
Oczywiście nie przedstawiamy całości
w celu zabezpieczenia się przed kopiowaniem.



- Pietrek, przynieś no drewek - krzyknęła sprzed domu Hanka, rozmamłana była całkiem i omączona przy wyrabianiu chleba. W szabaśniku huczał już tęgi ogień, przegarniała go raz po raz i leciała obtaczać bochny i wynosić je w ganek, na deskę ździebko wystawioną w słońcu, bych prędzej rosły. Zwijała się siarczyście, gdyż ciasto prawie już kipiało z wielkiej dzieży, przyokrytej pierzyną: - Józka, dorzuć do pieca, bo trzon jeszczek czarniawy! Ale Józki nie było, a Pietrek też się nie kwapił z posłuchem, nakładał w podwórzu gnój, oklepując czubaty wóz, bych się nie roztrzęsał po drodze, i spokojnie poredzał ze ślepym dziadem, któren pod stodołą wykręcał powrósła. Popołudniowe słońce tak jeszcze przypiekało, że ściany popuszczały żywicą, parzyła ziemia i powietrze prażyło kiej żywym ogniem, że już ruchać się było ciężko. Muchy jeno kręciły się z brzękiem nad wozem i konie dziw nie porwały postronków i nóg nie połamały szarpiąc się i oganiając od ukąszeń. Nad podwórzem wisiała senna, przygniatająca spieka, przejęta ostrym zapachem gnoju, że nawet ptaki w sadzie pocichły, kury leżały pod płotami kieby nieżywe, a prosiaki z pojękiwaniem rozwalały się w błocie pod studnią, gdy naraz dziad zaczął srogo kichać, bowiem z obory zawiało jeszcze barzej. - Na zdrowie wama, dziadku! - Nie z trybularza wieje, nie, a chociem i tego zwyczajny, ale zawierciło w nosie gorzej tabaki. - Kto czego zwyczajny, to mu smakuje! - Głupiś, cóż to, łajno jeno wywąchuję po świecie!... - Rzekłem, bo mi się przybaczyło, co tak mi pedział mój dziadźka we wojsku, kiej me przy uczeniu pierwszy raz sprał po pysku... - I wzwyczaiłeś się do tego, co? Hi! hi! hi!... - Hale, bogać ta, kiej rychło sprzykrzyła mi się taka nauka, że przycapiłem ścierwę w jakimś kącie i tak mu pysk wyrychtowałem, jaże spuchnął niby bania. Już me potem nie bijał... - Długoś to służył? - A całe pięć roków! Nie było się czym wykupić, to i musiałem rużie dźwigać. Jeno zrazu, pókim był głupi, to potyrał mną, kto chciał, i biedym się najadł, ale kamraty me nauczyły, że jak czego brakowało, tośwa zworowali abo dała jedna dzieucha, służanka, bom obiecał się z nią ożenić! A jak me przezywały od kartoszków, jak się śmiały z mojej mowy i naszego pacierza... - A poganiny zapowietrzone, śmiały się z pacierza. - Tom każdemu z osobna pomacał żebra i poniechały! - Cie, takiś to mocarz! - Mocarz, nie mocarz; ale trzem radę dam! - przechwalał się z uśmiechem. - Byłeś to na wojnie, co? - Jaże, przeciem z Turkami wojował. Pokorzylim ich do cna! - Pietrek, kajże to drzewo? - zawołała znowu Hanka. - A tam, kaj było przódzi! - odburknął pod nosem. - Dyć gospodyni cię woła - upominał nasłuchujący dziad. - Niech woła, a juści, może jeszczek statki mył będę! - Głuchyś czy co? - wrzasnęła wybiegając przed dom. - W piecu palił nie będę, nie do tegom się godził!- odkrzyknął. Wywarła na niego gębę po swojemu. Ale parob bardzo hardo odszczekiwał, ani myśląc posłuchać, a kiej go jakimś słowem barzej dojena, wraził widły w gnój i zawołał ze złością: - Nie z Jagusią macie sprawę, nie wygonicie me krzykiem. - Obaczysz, co ci zrobię! Popamiętasz! - groziła dotknięta do żywego i już rozeźlona tak zwijała się kole chleba, jaże tuman mąki zapełnił izbę i buchał przez okna. Mamrotała jeno na zuchwalca wynosząc chleby w ganek, to dorzucając drewek do pieca albo i wyzierając za dziećmi. Strudzona już była z pracy i spieki, bo w izbie gorąc jaże dusił, a w sieniach, kaj się buzowało w szabaśniku, też ledwie odzipnął, że przy tym i muchy, od których roiły się ściany, brzęczały nieustannie i cięły wielce dokuczliwie, to prawie z płaczem oganiała się gałęzią i tak już była spocona i rozdrażniona, że robiła coraz wolniej i niecierpliwiej. Właśnie ostatni nabier ciasta wygniatała, gdy Pietrek wyjechał z podwórza. - Poczekaj, dam ci podwieczorek! - Prrr! A zjem, niezgorzej już mi kruczy w brzuchu po obiedzie. - Mało to ci było? - I... płone jadło, to przelatuje przez żywot kiej bez sito. - Płone! widzisz go! Cóż to, mięso będę ci dawała? Sama po kątach też nie chlam kiełbasy. Drugie na przednówku i tego nie mają. Obacz no, jak to żyją komornicy. Postawiła w ganku dzieżkę zsiadłego mleka i bochen. Przysiadł łakomie do jadła i z wolna się nadziewał podrzucając niekiej glonki chleba boćkowi, któren przygrajdał się ze sadu i warował przy nim kiej pies. - Chude, sama serwatka - mruczał podjadłszy już nieco. - A może byś chciał samej śmietany, poczekaj. Zaś kiej się nałożył do syta i brał za lejce, dorzuciła uszczypliwie: - Zgódź się do Jagusi, ona ci tłuściej będzie dawała. - Pewnie, bo póki tu ona była gospodynią, nikto głodem nie przymierał - zaciął konie batem, wóz wsparł ramieniem i ruszył. Utrafił ją w słabiznę, ale nim się zebrała odpowiedzieć, odjechał. Jaskółki zaświegotały pod strzechą i stado gołębi opadło z gruchaniem na ganek, a kiej je spędzała, doszedł ją ze sadu jakiś kwik, zlękła się, że świnie pyszczą po cebuli, ale na szczęście to jeno sąsiedzka maciora ryła się pod płot. - Wsadź jeno ryj, a spyszcz, to już ja cię przyrychtuję. A ledwie wzięła się znowu do roboty, kiej bociek hycnął na ganek, przyczaił się ździebko i popatrzywszy to jednym, to drugim okiem, jął kuć w bochny łykając ciasto wielkimi kawałami. Wypadła na niego z wrzaskiem. Uciekał z wyciągniętym dziobem robiąc gwałtownie gardzielem, a kiej go już doganiała, bych zdzielić drewnem, poderwał się i frunął na stodołę i długo tam stojał klekocąc a wycierając dziób o kalenicę. - Czekaj, złodzieju, jeszcze ja ci kulasy poprzetrącam - groziła obtaczając na nowo podziurawione bochenki. Przyleciała Józka, więc na niej wszystko się skrupiło. - Kaj się to nosisz? Cięgiem ganiasz jak kot z pęcherzem! Powiem Antkowi, jakaś to robotna! Wygarniaj z pieca, a żywo! - Byłam jeno u Płoszkowej Kasi. Wszystkie w polu, a chudzinie nawet wody nie ma kto podać. - Cóż to jej, chora? - Pewnikiem ośpica, bo czerwona i rozpalona kiej ogień. - A przynieś ze sobą chorobę, to cię dam do śpitala. - Juści, bom to już przy jednej chorej siadywała! Nie baczycie, jakem to przy was dulczyła, kiejście leżeli w połogu. - I już trajkotała dalej po swojemu, spędzając muchy z ciasta i bierąc się do wygarniania węgli z pieca. - Trza będzie ludziom ponieść podwieczorek - przerwała Hanka. - Zaraz poletę. Usmażyć to jajków Antkowi? - A usmaż, jeno słoniną nie szafuj. - Żałujecie to? - Zaśby. Ale co za tłusto, to może być i Antkowi niezdrowo. Dzieusze chciało się lecieć, to w mig uwinęła się z robotą i nim Hanka zalepiła piec, zabrała troje dwojaków z mlekiem, chleby we fartuszek i poleciała. - Spojrzyj ta na płótno, czy wyschło, a z powrotem pomocz, jeszcze do zachodu przeschnie - zawołała oknem, ale Józka już była za przełazem, jeno piesneczka leciała za nią i ze żyta mignęła kiej niekiej konopiasta głowina. Na podorówce pod lasem komornice rozrzucały gnój, jaki Pietrek dowoził, a przyorywał Antek. Że zaś ziemia gliniasta, mimo niedawnego zbronowania, była spieczona i twarda, to skiby łupały się niby skały, a konie ciągnęły pług z takim wysiłkiem, jaże rwały się postronki. Antek, jakby wrośnięty w imadła, orał zawzięcie zapomniawszy o całym świecie, czasem chlastał biczem po końskich portkach, a częściej jeno cmokaniem je przynaglał, gdyż do cna ustawały, robota bowiem była ciężka i znojna, ale kwardą i czujną ręką prowadził pług i rżnął skibę za skibą, kładąc posobnie szerokie, proste zagony, boć rola szła pod pszenicę. Wrony łaziły bruzdami wydziobując glisty, zaś gniady źrebiec, szczypiący trawę po między, rwał się raz po raz do klaczy łakomie, sięgając matczynych wymion. - Co mu się to przypomina, cycoń jeden - mruknął Antek śmigając go po kulasach, że zadarł ogona i skoczył w bok, on zaś orał dalej cierpliwie, tyle jeno przerywając skwarną cichość, co się ta niekaj ozwał do kobiet, ale tak już był umęczony pracą i spiekotą, że skoro Pietrek nadjechał, krzyknął w złości: - Kobiety czekają, a ty wleczesz się kieby szmaciarz! - A juści, droga ciężka i koń ledwie już kulasami rucha. - A po cóżeś tyla czasu stojał pod lasem? Widziałem. - Możecie obaczyć, piaskiem kiej kot nie zagarniam. - Pyskacz ścierwa. Wio, stare, wio! Ale konie ustawały coraz barzej, całe już okryte pianą, a i jemu, chocia był rozdziany do białych portek i koszuli, pot też zalewał twarz i ręce mdlały od pracy, że dojrzawszy Józkę zawołał radośnie: - W sam czas przyszłaś, a to ostatnią parą dygujemy. Dociągnął skibę pod bór, konie wyłożył i rozkiełznawszy je puścił na trawiastą, podleśną drogę, a sam rzucił się w cień na kraju lasu i kiej wilk zgłodniały wyjadał z dwojaków, a Józka jęła mu trajkotać nad uszami. - Ostaw me, nie ciekawym twoich nowinek - warknął gniewnie, że odszczeknęła gniewnie i poleciała w las na jagody. Bór stojał cichy, rozprażony, pachnący i kieby ździebko przymglały w słonecznej ulewie, że jeno niekiedy zaruchały się cichuśko zielone podszycia i z głębin buchał ciąg przejęty żywicą abo i jakieś pobłąkane głosy i ptasie śpiewania. Antek rozciągnął się na trawie i kurzył papierosa, ale jakby przez coraz głębszą mgłę widział dziedzica skaczącego na koniu po podleskich polach i jakichś ludzi z tykami. Wielgachne chojary; kieby z miedzi wykute, wynosiły się nad nim rzucajac po oczach chwiejny i morzący śpikiem cień. Już się był całkiem zapadł w cichość, gdy zaturkotał jakiś wóz. - Organistów parobek na tartak wozi, juści - pomyślał unosząc ciężką głowę i opadł z powrotem, ale już nie zasnął, gdyż ktosik wyrzekł: - Pochwalony! Komornice wychodziły posobnie z lasu z brzemionami drzewa na plecach, zaś w końcu wlekła się Jagustynka, zgarbiona pod ciężarem prawie do ziemi. - Odpocznijcie, a to wama już oczy na wierzch wyłażą. Przysiadła wpodle, wspierając brzemię o drzewo i ledwie zipiąc. - Nie la was taka robota - szepnął ze współczuciem. - Juści, co już całkiem opadłam ze sił. - Pietrek, a gęściej kupki, gęściej! - krzyknął do parobka. - Czemuż to waju nie wyręczą? Jeno się skrzywiła odwracając zaczerwienione, bólne oczy. - Takeście jakoś zmiękli, że ani was tera poznać. - I krzemień puści pod młotem - jęknęła zwieszając głowę - bieda chybciej przeźre człowieka niźli rdza żelazo - Ciężki latoś przednówek nawet la gospodarzy. - Kto ma jeno lebiodę z otrębami, temu nie potrza mówić o biedzie. - Bójcie się Boga, dyć przyjdźcież wieczorem, a znajdzie się jeszcze w chałupie jaki korczyk ziemniaków. Odrobicie we żniwa. Zapłakała rzewliwie, nie mogąc wykrztusić tego słowa podzięki. - A może ta i co więcej najdzie Hanka - dodał z dobrością. - Żeby nie Hanka, to byśwa już byli pozdychali - zaszeptała łzawo. - Juści, co odrobię, kiedy jeno będzie potrza. I nie za siebie mówię. Bóg ci zapłać! Cóż ta ja, ten śmieć jeno, co się go trepem następuje, ani wiedząc o tym, i do głodu niezgorzej wzwyczajonam, ale jak te moje robaki kochane zapiskają: babulu, jeść! a nie ma czym zatkać głodnych brzuchów, to powiedam, cobym se te kulasy odrąbała abo i z tego ołtarza zdarła i poniesła do Żyda, bych się jeno najadły. - To znowuj siedzicie z dziećmi? - Matkam przeciek. Ostawię to samych w takiej biedzie! A latoś jakby wszystko złe zwaliło się na nich. Krowa im padła, ziemniaki zgniły, że trza było kupować do sadzenia, wiater obalił stodołę, a do tego synowa po rodach ostatnich cięgiem chorzeje i wszyćko ostało na tej boskiej Opatrzności. - Juści, bo Wojtkowi jeno gorzałka pachnie i pilno do karczmy. - Z biedy się niekiej napijał, z czystej biedy, ale jak dostał w boru robotę, to ani już zajrzy do Żyda, niech drugie zaświadczą - broniła syna gorąco. - Biedocie to kużden kieliszek policzą! Pofolgował se Jezusiczek we złości pofolgował, no, żeby się tak zawziąć na jednego głupiego chłopa. I za co? Cóż to złego zrobił? - mamrotała podnosząc w niebo groźne, pytające oczy. - Małoście to na nich pomstowali? - rzekł z naciskiem. - Hale, wysłuchałby to Jezus głupiego szczekania! Juści - ale dodała jakby trwożniej i niespokojniej - kiej matka nawet wyklina dzieci, to i tak w sercu nie pragnie im krzywdy. We złości to i ozór nie pości. Jakże... - Wypuścił to już Wojtek łąkę, co? - Młynarz przynosił na nią całe tysiąc złotych, ale ja wzbroniłam, bo jak temu wilkowi wpadnie co w pazury, to mu już sam zły nie wyrwie. A może się jeszcze trafi kto drugi z pieniędzmi? - Śliczna łąka, jak amen tak pewne dwa pokosy w rok żebym tak miał grosz zapaśny! - westchnął oblizując się kiej kot do mleka. - Już i Maciej chcieli ją kupować, że to rychtyk przylega do Jagusinego pola. Drgnął na to imię, lecz dopiero w jakieś Zdrowaś zapytał niby niechcący, wlekąc oczami po polach, daleko. - Co się to wyrabia u Dominikowej? Ale przejrzała go w lot, prześmiech jeno wionął po zwiędłych wargach, rozjarzyły się oczy i przysunąwszy się jęła mówić bolejąco: - A co! Piekło tam i tyla. W chałupie kiej po pochowku, jaże mrozi od smutku, a pociechy znikąd ni poratunku! Jeno oczy wypłakują i boskiego zmiłowania czekają! A już najbarzej Jagusia... I kieby przędzę rozsnuwała różnoście o Jagusinych smutkach, żalach i opuszczeniu. Mówiła gorąco, przypochlebiając mu się i jakby ciągnąc za język, ale milczał uparcie, gdyż z nagła rozparła go taka żrąca tęsknica, jaże się cały rozdygotał. Szczęściem, co powróciła Józka niosąc z pół zapaski czernic, nasypała mu jagód w kapelusz i zebrawszy dwojaki pobiegła w dyrdy ku chałupie. A Jagustynka nie doczekawszy się od niego ani słowa odpowiedzi jęła się dźwigać stękający. - Poniechajcie! Pietrek, zabierz ich na wóz! - rozkazał krótko. Chycił się znowu pługa i jakiś czas cierpliwie krajał spieczoną, twardą ziemię, przyginał się w jarzmie kiej wół, dawał się wszystek tej pracy, ale i tak nie zdusił tęsknicy. Już mu się dłużył dzień, że raz po raz spozierał na słońce i niecierpliwymi oczami mierzył pole, spory kawał leżał jeszcze do zaorania. Jurzył się też w sobie coraz barzej i nie wiada laczego prał konie, a ostro krzykał na kobiety, bych się prędzej ruchały! Tak go już cosik ponosiło, że ledwie ścierpiał, i takie myśle kłębiły się po głowie i przyćmiewały oczy, że coraz częściej pług mu się w rękach chybotał zadzierając o kamienie, zaś pod lasem tak się był zarył pod jakiś korzeń, aż krój się oberwał. Nie było sposobu dalej orać, zabrał więc pług na sanice i założywszy wałacha pojechał do dom po nowy. W chałupie było pusto i wszystko leżało rozbabrane i zamączone, a Hanka kłóciła się z kimś w sadzie. - Paparuch! Na sprzeczki to czas ma! - mruczał idąc w podwórze, ale tam zeźlił się barzej, gdyż i ten drugi pług, któren wyciągnął spod szopy, zarówno był do niczego. Długo koło niego majstrował coraz niecierpliwiej, nasłuchując kłótni, bo Hanka już wykrzykiwała rozwścieklona: - Zapłać szkody, to ci maciorę wypuszczę, a nie, to podam do sądu! Zapłać za płótno, co mi je zwiesną podarła na bielniku, i za te spyskane ziemniaki. Mam świadków na wszystko! Widzisz ją, jaka mądra, będzie se świnie wypasała na moim! Nie daruję swojego! A na drugi raz to twojej maciorze i tobie kulasy poprzetrącam! - jazgotała zajadle, że zaś i sąsiadka dłużną nie ostawała, to już kłóciły się na zabój, wytrząchając do się przez płoty zaciśniętymi pięściami. - Hanka! - krzyknął zakładając se pług na ramiona. Przyleciała rozwrzeszczana i rozczapierzona kiej kokosz. - A to wydzierasz się, jaże na całą wieś słychać! - Swojego bronię! Jakże, pozwolę to, bych mi cudze świnie pyskały po zagonach! Tyla szkody robią, to mam być cicho? Niedoczekanie, nie daruję! - wykrzykiwała, jaże przerwał jej ostro: - Ogarnij się, a to wyglądasz kiej nieboskie stworzenie! - Hale, do roboty będę się przybierała kiej do kościoła, juści. Popatrzył na nią wzgardliwie, boć wyglądała, jakby ją kto wyciągnął spod łóżka, i rzuciwszy ramionami poszedł. Kowal był przy robocie; już z dala szczękały brzękliwe, mocne głosy młotów, a w kuźni huczał ogień i było gorąco kiej w piekle. Michał właśnie był odkuwał z pomocnikiem jakieś grubachne sztaby, pot mu zalewał twarz umorusaną, ale kuł niestrudzenie i jakby z zajadłością. - Komuż to takie sielne osie? - Do Płoszkowego woza! Będzie woził na tartak! Antek przysiadł na progu skręcając sobie papierosa. Młoty wciąż biły zajadle, trzaskając nieustannie raz, dwa, raz, dwa, i czerwone żelazo bite ze wszystkiej mocy robiło się powolne kieby ciasto, ugniatali go też na swoją potrzebę, jaże cała kuźnia dygotała. - Nie chciałbyś to wozić? - rzekł Michał wsadzając żelazo w ognisko i poruchując miechem. - A bo to me młynarz dopuści, ponoć wzion wożenie na spółkę z organistą i ze Żydami jest za pan brat. - Konie masz, porządek wszystek gotowy, a parob jeno się wałęsa kole chałupy. Niezgorzej płacą - szepnął zachętliwie. - Juści, co przydałby się jakiś grosz na żniwo, ale cóż, młynarza przeciech o pomoc prosił nie będę. - Trza by ci pomówić z kupcami. - Abo to je znam! Byś to chciał wstawić się za mną! - Kiej prosisz, to pomówię, jeszcze dzisia do nich poletę. Antek cofnął się prędko przed kuźnię, gdyż znowuj zagrały młoty i iskry sypnęły się deszczem ognistym i parzącym. - Zaraz przyjdę, obaczę jeno, jakie to drzewo zwożą. I na tartaku robota wrzała kiej w ulu, traczka już szła bez przerwy, piły z głuchym zgrzytem przeżerały długachne kloce, a woda z krzykiem waliła się z kół w rzekę i spieniona, zmordowana, gotowała się bełkotliwie w ciasnych brzegach. Z wozów zwalali chojary, ledwie okrzesane z gałęzi, aż ziemia jęczała, zaś sześciu chłopa obciesywało je do kantu, a drugie wynosiły deski na słońce. Mateusz prowadził całą fabrykę, że co trochę widać go było w innej stronie, dzielnie zwijał się rządząc i bacznie wszystkiego doglądając. Przywitali się przyjacielsko. - A kajże to Bartek? - pytał Antek rozglądając się po ludziach. - Zmierziły mu się Lipce i pociągnął za wiatrem. - Że to poniektórych tak cięgiem telepie po świecie! Roboty widać masz na długo, tylachna drzewa! - A chwaci na jaki rok abo i dłużej. Jak dziedzic ugodzi się ze wszystkimi, to z pół boru wytnie i przeda. - Na Podlesiu znowuj dzisiaj rozmierzają ziemię. - Bo już co dnia zgłasza się ktosik do zgody! Barany juchy, nie chciały cię słuchać, żeby gromadą się ugodzić, to dziedzic da więcej, a tera robią w pojedynkę, cichaczem, byle prędzej. - Niektóren człowiek to jak ten osieł: chcesz, bych ruszył naprzód, to ciągaj go za ogon! Pewnie co barany, dziedzic obrywa każdemu coś niecoś, bo z osobna się godzą. - Odebrałeś to już swoje gronta? - Jeszczek nie wyszedł czas po śmierci ojcowej i nie można robić działów, alem se już upatrzył pole. Za rzeką pomiędzy olchami mignęła jakaś twarz, zdało mu się, że to Jagusia, więc chociaż pogadywał, ale już coraz niespokojniej latał oczami po gąszczach nadrzecznych. - Taki gorąc, trza się iść wykąpać - rzekł wreszcie i poszedł w dół rzeki, niby to wybierając sposobne miejsce, ale skoro go skryły drzewa, puścił się pędem. Juści, że ona to była. Szła z motyczką do kapusty. - Jagusia! - zawołał zrównawszy się z nią. Obejrzała się bacznie i rozeznawszy głos i jego twarz, wychylającą się ze szuwarów, przystanęła trwożnie, nie wiedząc zgoła, co począć, bezradna całkiem i spłoszona. - Nie poznajesz me to? - szepnął gorąco, probując przejść do niej na drugą stronę. Ale rzeka w tym miejscu była głęboka, choć wąska zaledwie na jakieś parę kroków. - Jakże, nie poznałabym cię to? - oglądała się lękliwie za siebie na kapuśnisko, kaj czerwieniały jakieś kobiety. - Kajże się to kryjesz, że ani sposobu cię uwidzieć? - Kaj? Wygnała me twoja z chałupy, to siedzę u matki... - Dyć i o tym rad bym z tobą pomówił. Wyjdź, Jagno, wieczorkiem za smętarz. Powiem ci cosik, przyjdź! - prosił gorąco. - Hale, żeby me kto jeszcze obaczył! Dosyć mam już za dawne... - odrzekła twardo. Ale tak molestował, tak skamlał, że skruszało jej serce, zaczynało jej być żal. - A cóż mi to nowego powiesz? po cóż to me wołasz? - Czym ci to już taki całkiem cudzy, Jaguś? - Nie cudzy, ale i nie swój! Nie w głowie mi takie rzeczy... - Jeno przyjdź, a nie pożałujesz. Bojasz się za smętarz, to przyjdź za księży sad, nie baczysz to kaj? Nie baczysz, Jaguś?... Jaże odwróciła głowę, takie pąsy na nią uderzyły. - Nie pleć, dyć mi wstydno... - zesromała się wielce. - Przyjdź, Jaguś, choćby do północka czekał będę... - To poczekaj... - odwróciła się nagle i poleciała na kapuśnisko. Patrzył za nią łakomie i przejęły go takie luboście i takie płomia wzburzyły krew, że gotów był lecieć za nią i brać ją choćby na oczach wszystkich... Ledwie się już pohamował. - Nic, jeno ta spieka tak me rozebrała! - pomyślał rozdziewając się spiesznie do kąpieli. Przechłodził się galancie i jął deliberować nad sobą. - Że to człowiek słaby kiej ten paździerz, bele co go poniesie... Wstyd mu się zrobiło, rozejrzał się, czy aby go kto z nią nie widział, i usilnie rozważał wszystko, co mu o niej powiadali. - Takaś to ty, jagódko, taka! - myślał ze wzgardą i jakby z żalem, ale naraz przystanął pod jakimś drzewem i stojał z przywartymi powiekami, bo jawiła mu się na oczach w całej swojej cudności. - Cheba takiej drugiej nie ma na wszystkim świecie!- jęknął i strasznie zapragnął jeszcze raz ją widzieć, jeszcze raz ogarnąć ramionami, przycisnąć do serca i napić się z tych warg czerwonych, pić na umór ten miód słodki, pić do dna... - Jeno ten ostatni razik, Jagusiu! ten ostatni! - szeptał błagalnie, jakby do niej. Długo potem przecierał oczy wodząc nimi po drzewach, nim się pomiarkował i poszedł do kuźni. Michał był sam i właśnie już się zabierał do pługa. - A strzyma twój wóz takie ciężary? - spytał. - Bylem jeno miał co kłaść... - Kiej obiecuję, to jakbyś już miał na wozie. Antek jął pisać kredą na drzwiach i rachować. - Jeszczek do żniw zarobiłbym ze trzysta złotych!- rzekł radośnie. - Akuratnie miałbyś na sprawę - ozwał się kowal od niechcenia. Antek schmurzył się nagle i oczy zaświeciły mu ponuro. - Zmora ta moja sprawa, co ją wspomnę, to mi wszyćko z rąk leci, że nawet żyć się odechciewa... - Nie dziwota, jeno to me zastanawia, że się za nijakim poratunkiem jeszcze nie rozglądasz. - A cóż to poredzę? - Trzeba by jednak coś zrobić! Jakże, dać się to pod nóż, kiej ten cielak rzezakowi? - Głową muru nie przebiję! - westchnął boleśnie. Michał kuł znowu z zajadłością, zaś Antek pogrążył się w niepokojące i strachliwe dumania i takie myśle go nawiedzały, jaże mienił się na twarzy i zrywał się z miejsca, bezradnie latając oczami po świecie, ale szwagierek dał mu się długo trapić szpiegując go jeno chytrymi ślepiami, aż w końcu rzekł cicho: - Kaźmirz z Modlicy umiał se poredzić... - Ten, co to uciekł do Hameryki? - A ten sam! Mądrala, jucha, przewąchał pismo nosem. - A bo mu to dowiedły, że zabił tego strażnika? - Nie czekał, jaże mu dowiedą! Nie głupi zgnić w kreminale. . . - Łacno mu było, kawaler. - Ratuje się, któren musi. Ja cię ta do niczegój nie namawiam, abyś nie pomyślał, że mam w tym cosik swojego na widoku, a jeno powiedam, jak to w przypadku robiły drugie. Jak ci się żywnie podoba, tak zrób. Wojtek Gajda z Wolicy też ano wrócił z kreminału w same świątki. Cóż, dziesięć roków toć jeszczek nie życie, można przetrzymać... - Dziesięć roków, Jezus kochany! - jęknął chytając się za głowę. - A tyle odsiedział w ciężkich robotach, juści, co karwas czasu. - Wszystko gotówem przenieść, bele jeno nie siedzenie. Jezus! siedziałem te parę miesięcy, a już me się dur chytał... - A za trzy niedziele byłbyś już za morzami, niech Jankiel powie... - Strasznie daleko! Jak to iść, wszyćko ciepnąć, ostawić dom, dzieci, ziemię, wieś i w tyli świat, na zawdy! - Zgroza go przejęła. - Tyla poszło dobrowolnie i ani komu w głowie wracać do tych rajów. - A mnie nawet pomyśleć o tym straszno! - Juści ale obacz Wojtka i posłuchaj, co rozpowiada o tym kreminale, to cię jeszczek barzej zafrasuje! Jakże, chłop ma niespełna czterdzieści roków, a do cna już posiwiał i zgarbaciał, żywą krwią pluje i kulasami ledwie powłóczy. Jeno patrzeć, jak pójdzie na księżą oborę. Ale po co ci gadać, masz swój rozum, to się jego posłuchaj. Przycichł w porę, zmiarkowawszy, że już w nim posiał niepokój, więc resztę zostawił czasowi, skrycie się jeno ciesząc z plonów, jakie spodziewał się zebrać. Ale skończywszy pług ozwał się wesoło: - Poletę tera do kupców, a wóz gotuj na jutro, bo woził będziesz. O sprawie nie myśl, nie warto se psuć głowy, to ano będzie, co będzie i co Bóg miłosierny pozwoli. Przyjdę do cię wieczorem. Ale Antek nie zapomniał tak zaraz; połknął te jego przyjacielskie powiadki kiej ryba przynętę i dławił się nią, darło mu ano wątrobę, jaże ledwie się ruchał pod grozą męczących pomyślunków. - Dziesięć roków! Dziesięć roków - szeptał niekiedy, drętwiejąc w strachu: Mrok już zapadał, ludzie ściągali z pól, w obejściu podniósł się niemały rejwach, gdyż Witek przygnał stado, a kobiety kręciły się kole udojów i obrządków, zaś na wsi jaże się trzęsło od przedwieczornych pogwarów i wrzasków dzieci, kąpiących się we stawie. Antek wyciągnął wóz za stodołę, aby go przyrychtować i opatrzyć na jutro, ale wnet odechciało mu się wszystkiego, że jeno krzyknął na Pietrka, pojącego konie pod studnią: - Nasmaruj wóz i wyporządź, będziesz od jutra woził na tartak. Parob zaklął siarczyście. Nie szła mu w smak taka robota. - Zawrzyj gębę i rób, co ci każą! Hanuś, daj trzy miarki owsa na obrok, a koniczyny przynieś im z pola, Pietrek, niech se podjedzą... Hanka próbowała go rozpytywać, ale cosik jeno mruknął i pokręciwszy się po obejściu poszedł do Mateusza, z którym teraz żył w wielkim przyjacielstwie. Mateusz tyle co jeno był wrócił z roboty i właśnie chlipał pod chałupą zsiadłe mleko la ochłody. Skądciś, jakby ze sadu, sączyło się ciche, żałosne płakanie. - Któż to tam tak skwierczy? - A Nastusia. Urwanie głowy mam z tymi jamorami zapowiedzie już wyszły, ślub ma być w niedzielę, a Dominikowa wczoraj zapowiedziała przez sołtysa, jako gospodarka na nią zapisana i Szymkowi nie udzieli ani zagona, i do chałupy go nie puści. I święcie t...

 

>>>Kup "matura cd" !!!<<<

SZYBKA ŚCIĄGA








Lektury - spis. Jak pisać.

PRZYDATNE INFORMACJE

» bezpłatna powtórka przed maturą z WOS’u

» wiosenny semestr na Uniwersytecie

» internetowe warsztaty dla maturzystów

» salon edukacyjny Perspektywy 2011

» konkurs na najciekawszą trasę wycieczki

» weź udział w projekcie edukacyjnym

SZUKANE W PORTALU

» karta pracy tadeusz borowski odpowiedzi

» wiersz o roztargnionej królewnie

» czyje portrety znajdują się w gabinecie szymona gajowca

» spotkania z klasykami literatury wsip

» spotkania z klasykami literatury wsip

» życzenia urodzinowe w średniowiecznym stylu

więcej...

Ściągi, wypracowania, pisanie prac, prace na zamówienie, charakterystyki, prace przekrojowe, motywy literackie, opisy epok, ściągi i wypracowania z polskiego, historii, geogfafii, biologi, matura
www.e-buda.pl - ściągi i wypracowania

Copyright © 2011 e-buda.pl