Strona
główna »
Matura cd »
Ściągi z polskiego wypracowania z polskiego »
Wypracowania z polskiego - spis
»
>>>Kup
"matura cd" !!!<<<
Wypracowanie to zostało zamieszczone automatycznie poprzez
przekonwertowanie plików DOC na TXT. Skutkiem czego niektóre wypracowania są
zamieszczone w nieestetyczny sposób za co bardzo przepraszamy wiąże się to z
brakiem tabel i formatowania tekstu w plikach txt jak to ma miejsce w
oryginalnych plikach doc zamieszczonych na płycie. Zamieszczone wypracowanie
jest jedynie elementem informacyjnym i potwierdzającym wielkość naszego zbioru.
Poniżej przedstawione jest jedynie początkowa część wypracowania
znajdującego się na matura cd.
Oczywiście nie przedstawiamy całości
w celu zabezpieczenia się przed kopiowaniem.
- Pójdę już, Hanuś! - prosiła Józka pokładając głowę na ławkę.
- A zadrzyj ogona kiej cielak i leć! - zgromiła ją odrywając oczy od różańca.
- Kiej me tak cosik spiera w dołku i tak me mgli...
- Nie przeszkadzaj, zaraz się skończy.
Jakoż proboszcz już kończył cichą, żałobną mszę za duszę Boryny, zamówioną przez rodzinę w oktawę jego śmierci.
Wszyscy też co najbliżsi siedzieli w bocznych ławkach, a tylko Jagusia z matką klęczały przed samym ołtarzem; z obcych nie było nikogo, tyla co kajś pod chórem Jagata głośno trzepała pacierze.
Kościół był cichy, chłodny i mroczny, jeno na środku mrowiła się wielgachna struga jarzącego światła, bo słońce biło przez wywarte drzwi rozlewając się jaże po ambonę.
Michał organistów służył do mszy i jak zawdy, tak trząchał dzwonkami, że w uszach brzęczało, wykrzykiwał ministranturę, a latał ślepiami za jaskółkami, której kiej niekiej śmigały po kościele zbłąkane i trwożnie świegolące.
Kajś od stawu rozlegały się klapiące trzaski kijanek, wróble ćwierkały za oknami, zaś ze smętarza raz po raz jakaś rozgdakana kokosz wwodziła do kruchty całe stado piukających kurczątek, aż Jambroż musiał wyganiać.
A skoro ksiądz skończył, wyszli zaraz wszyscy na smętarz.
Już byli kole dzwonnicy, gdy zawołał za nimi Jambroży:
- A to poczekajcie! Dobrodziej chce wam cosik powiedzieć.
Nie wyszło i Zdrowaś, kiej przyleciał zadyszany z brewiarzem pod pachą i obcierając łysinę przywitał dobrym słowem i rzekł:
- Moiście, a to wam chciałem powiedzieć, że zrobiliście po chrześcijańsku zamawiając mszę świętą za nieboszczyka. Ulży to jego duszy i do wiecznego zbawienia pomoże. No, mówię wam, pomoże!
Zażył tabaki, pokichał siarczyście i wycierając nos zapytał:
- Dzisiaj pewnie będziecie radzili o działach, co?
- Juści, tak je niby we zwyczaju, co dopiero w oktawę - przytwierdzili.
- Otóż to! Właśnie o tym chciałem z wami pomówić!
Dzielcie się, ale pamiętajcie: zgodnie i sprawiedliwie. Żeby mi nie było swarów ni kłótni, bo z ambony wypomnę! Nieboszczyk w grobie się przewróci, jeśli zobaczy, że jego krwawicę rozrywacie jak wilki barana! I broń Boże. krzywdzić sieroty! Grzela daleko, a Józka jeszcze głupi skrzat! A co się komu należy, oddać święcie, co do grosza. Jak rozrządził majątkiem, tak rozrządził, ale trzeba spełnić jego wolę. Może on tam chudziaszek w tej chwili patrzy a was i myśli sobie: na ludzim ich wywiódł, gospodarkę niezgorszą ostawił, to się przecież nie pogryzą kiej psy przy podziale. Mawiam ciągle z ambony: zgodą stoi wszystko na świecie, kłótnią jeszcze nikt niczego nie zbudował. No, mówię, niczego, kromie grzechu i obrazy boskiej. A o kościele pamiętajcie. Nieboszczyk był szczodrym i czy na światło, czy na mszę, czy na inne potrzeby grosza nie żałował i dlatego Pan Bóg mu błogosławił...
Długo przemawiał, jaże się kobiety spłakały i jęły mu w podzięce obłapiać kolana, zaś Józka przypadła mu nawet z bekiem do rąk, to ją przygarnął do piersi, a pocałowawszy w głowę rzekł z dobrością:
- Nie bucz, głupia, Pan Bóg ma sieroty w szczególnej opiece.
- Że i rodzony nie powiedziałby barzej do duszy - szepnęła rozrzewniona Hanka. Snadź i dobrodziej był wzruszony, bo wytarłszy ukradkiem oczy; częstował kowala tabaką i prędko zagadał o innym.
- A cóż, będzie zgoda z dziedzicem?
- Będzie, już dzisiaj pojechało do niego piąciu...
-To chwała Bogu! Już za darmo mszę świętą odprawię na intencję tej zgody!
- Widzi mi się, co wieś powinna się złożyć na wotywę z wystawieniem! Jakże, to jakby nowe nadziały i całkiem darmo!
- Masz rozum, Michał, mówiłem o tobie dziedzicowi. No, idźcie z Bogiem, a pamiętajcie: zgodą i sprawiedliwością! Ale, Michał! - zawołał za odchodzącym - a zajrzyj ta później do mojego wolanta, prawy resor przyciera się nieco do osi...
- To pod łaznowskim dobrodziejem tak się zmaglował.
Ksiądz już nie odrzekł, a oni poszli prosto ku domowi. Jagusia wiedła matkę na ostatku, gdyż stara wlekła się z trudem odpoczywając co chwila.
Dzień był powszedni, robotny, to i pusto było na drogach dokoła stawu, jeno dzieci bawiły się kaj niekaj w piasku i kury grzebały w porozrzucanych łajnach. Było jeszcze wcześnie, ale już słońce niezgorzej przypiekało, szczęściem, co wiater nieco przechładzał, zawiewał bujny, iż kolebały się sady, pełne już czerwieniejących wiśni, a zboża biły o płoty kiej wody wzburzone.
Chałupy stały wywarte, wrótnie wszędy porozwierane, na płotach kajś niekaj wietrzyły się pościele, a wszystko, co się jeno ruchało, pracowało w polach. Jeszcze ktosik zwoził ostatnie zapóźnione pokosy siana, że zapach jaże wiercił w nozdrzach, a na obwisłych nad drogą gałęziach, pod którymi przejeżdżały kopiaste wozy, trzęsły się przygarście ździebeł kiej te powyrywane brody żydowskie.
Szli z wolna i w cichości, deliberując o działach.
Skądciś, jakby z pól, kaj ludzie osypywali ziemniaki, zrywała się niekiedy piosneczka i szła z wiatrem niewiada kaj, zaś pod młynem jakaś baba tak prała kijanką, jaże się rozlegało i szumnie huczały wody spadające na koła.
- Młyn teraz cięgiem robi! - ozwała się pierwsza Magda.
- Przednowek to żniwa la młynarza!
- Cięższy on latoś niźli łoni. Wszędzie bieda aż piszczy, zaś u komorników to już prosto głód - westchnęła Hanka.
- Kozły też penetrują po wsi, jeno czekać, jak komu co grubszego ukradną - rzucił kowal.
- Nie bajcie! Ratują się, biedoty, jak mogą, wczoraj Kozłowa przedała organiścinie kaczęta, to się ździebko wspomogła...
- Rychło przechlają. Nie powiadam na nich nic złego, ale mi dziwno, że piórka mojego kaczora, co mi zginął w ojcowy pochówek, nalazł mój Maciuś za ich obórką - wyrzekła Magda.
- A któż to wtenczas wzion nasze pościele? - wtrąciła Józka.
- Kiejże to ich sprawa z wójtami?
- Nieprędko, ale Płoszka ich wspiera, to już wójtom dobrze zaleją sadła za skórę.
- Że to Płoszka lubi zawdy nos wrażać w cudze sprawy.
- Jakże, przyjaciół se kaptuje, bo mu pachnie wójtostwo!
Przeszedł im drogę Jankiel ciągnący za grzywę spętanego konia, któren bił zadem i opierał się ze wszystkich sił.
- Załóżcie mu pieprzu pod ogon, to rypnie z miejsca kiej ogier.
- Śmiejcie się na zdrowie! Co ja już mam z tym koniem!
- Wypchajcie go słomą, przyprawcie mu nowy ogon i powiedźcie na jarmark, to może go kto kupi za krowę, bo na konia już niezdatny! - żartował Michał i naraz wszyscy gruchnęli śmiechem, gdyż koń się wyrwał, skoczył do stawu i nie zważając na Janklowe prośby i groźby, najspokojniej począł się tarzać.
- Mądrala jucha, musi być od Cyganów!
- Postawcie mu wiadro gorzałki, to może wyjdzie! - zaśmiała się organiścina, siedząca nad stawem przy stadzie kacząt pływających kiej te żółciuśkie pępuszki; rozczapierzona kokosz gdakała na brzegu.
- Śliczne stadko, to pewnie od Kozłowej? - pytała Hanka.
- Tak, i ciągle mi jeszcze uciekają na staw. Tasiuchny! taś, taś, taś, taś! - zwoływała rzucając na przynętę przygarściami jagły.
Ale kaczki szorowały na drugi brzeg, że poleciała za nimi.
- Chodźcie prędzej, kobiety - przynaglał kowal i gdy weszli do chałupy, a Hanka zakrzątnęła się kole śniadania, jął znowu penetrować w izbach i w obejściu, nawet nie przepomniał ziemniaczanym dołom, aż Hanka powiedziała:
- Oglądacie, jakby co ubyło!
- Nie kupuję kota we worku!
- Lepiej wy znacie wszyćko niźli ja sama! - wyrzekła z przekąsem, rozlewając kawę w garnuszki.
- Dominikowa, Jaguś, a chodźcież do kupy! - zawołała na drugą stronę, kaj się obie zawarły.
Obsiedli ławę i popijali przegryzając chlebem. Nikto się nie odzywał, nijako było zaczynać, każden się wagował oglądając na drugich. Hanka też była dziwnie powściągliwa, juści, co niewoliła do jadła przylewając każdemu, ale prawie nie spuszczała oczów z kowala, któren się wiercił na miejscu, śmigał ślepiami po izbie i chrząkał raz po raz. Jagusia siedziała czegoś chmurna i wzdychliwa, oczy miała połyskliwe jakby od niedawnego płaczu, a Dominikowa czapirzyła się kiej kwoka i cosik poszeptywała do niej, tylko jedna Józka, co ta po swojemu pletła trzy po trzy zwijając się kole garów, pełnych perkoczących ziemniaków.
Dłużyło się już wszystkim, aż pierwszy kowal zaczął:
- Więc jakże zrobimy z działami?
Hanka drgnęła i prostując się powiedziała spokojnie, snadź po dobrym namyśle:
- A cóż ma być! Ja tu jeno stróżuję mężowego dobra i stanowić o niczym prawa nie mam. Antek wróci, to się podzielita.
- Kiej tam on wróci, a tak przeciech ostać nie może.
- Ale ostanie! Mogło tak być przez cały czas ojcowej choroby, to może być, póki Antek nie powróci.
- Nie on jeden jest do podziału.
- Aleć on najstarszy, to jemu się po ojcu należy objąć gospodarkę.
- Hale, takie ma prawo jak i drugie dzieci.
- Może weźmiecie i wy, jak się tak z Antkiem ułożyta.
Kłóciła się przeciech z wami nie będę, nie moja w tym wola stanowi.
- Jaguś! - podniesła głos Dominikowa - przypomnijże o swoim.
- A po co, przeciech dobrze pamiętają...
Hanka poczerwieniała gwałtownie i kopiąc Łapę, któren się nawinął pod nogi, wyrzekła przez zęby:
- Juści, co krzywdę dobrze pamiętamy.
- Rzekliście! Tu idzie o sześć morgów, jakie nieboszczyk zapisał Jagusi, a nie o głupie słowa!
- Jak macie zapis, to wama nikt nie wydrze! - mruknęła gniewnie Magda, siedząca cały czas cicho z dzieckiem u piersi.
- A mamy, w urzędzie zrobiony i przy świadkach.
- Wszyscy czekają, to i Jagusia może.
- Pewnie, że musi, ale co ma swojego, to zaraz zabierze, a ma przeciek krowę z cielęciem, a świnię, a gąski...
- To wspólne i pójdzie do działów - powstał twardo kowal.
- Do działów! Chcielibyście! Co dostała we wianie, tego jej nikt mocen odebrać! A może chcecie i kiecki a pierzyny też podzielić między siebie, co? - podnosiła głos coraz silniej.
- La śmiechu rzekłem, a wy zaraz z pazurami...
- Juści... przeglądam ja was dobrze, juści...
- Bo i co tu będziem po próżnicy klektać. Prawdę rzekliście. Hanka, że trza poczekać na Antka. Mnie się śpieszy do dziedzica, bo tam już na mnie czekają - wstał, a dojrzawszy ojcowy kożuch rozwieszony w kącie na drążku jął go ściągać.
- W sam raz zdałby się na mnie.
- Nie ruchajcie, niech się suszy - broniła Hanka.
- A już te buciary oddacie. Cholewy jeno całe, a i to już raz podszywane - tłumaczył, chytrze ściągając je z drążka.
- Niczego tknąć nie pozwolę! Weźmiecie co niebądź, a potem powiedzą, żem pół gospodarki zatraciła. Niech przódzi spis zrobią. Nawet kołka z płotu ruszyć nie dam, póki wszystkiego urząd nie opisze!
- Spisu nie było, a już się kajś zadziały ojcowe pościele...
- Mówiłam ci, co się stało! Zaraz po śmierci rozwiesili na płocie i ktosik w nocy ukradł. Nie było głowy baczyć na wszystko.
- Dziwne, co tak zaraz nalazł się złodziej...
- To niby jak? Ja wzienam, a teraz cyganię, co?
- Cichota, kobiety! Tylko przez kłótni, poniechaj, Magduś! Kto ukradł, niech miał będzie na śmiertelną koszulę.
- Sama pierzyna ważyła bez mała ze trzydzieści funtów.
- Mówię ci, stul pysk! - wrzasnął na żonę i wywiódł Hankę w podwórze, niby to la obejrzenia prosiąt.
Poszła za nim, ale dobrze się miała na baczności.
- Chciałem wam cosik poredzić.
Nastawiła ciekawie uszów, miarkując nieco, kole czego kręci.
- Wiecie, a to trzeba, abyście jeszcze przed spisem którego wieczora przepędzili do mnie ze dwie krowy. Maciorę można zawierzyć stryjecznemu, a co się jeno da, pochować u ludzi... Już wam powiem kaj... O zbożu powiecie przy spisie, że dawno przedane Janklowi, on przytwierdzi ochotnie, da mu się za to jaki korczyk. Źrebkę weźmie młynarz, podpasie się na jego paśnikach. A co z porządków można by schować w dołach, to po żytach. Ze szczerej przyjaźni wam radzę! Wszystkie tak robią, które jeno rozum mają. Wyście harowali kiej wół, to sprawiedliwie należy się wama więcej. Mnie ta z tego dacie co niebądź, jakąś kruszynę. I nie bojajcie się niczego, pomagał wam będę we wszystkim. A już w tym moja głowa, byście ostali przy gruncie. Jeno mnie posłuchajcie, nikto jeszcze nie dołożył do mojej rady... Sam dziedzic a rad me słucha. No, cóż powiecie?...
- A jeno to, co swojego nie popuszczę, ale cudzego niełakomam! - odrzekła z wolna, wpierając w niego wzgardliwe oczy. Zakręcił się, jakby kijem dostał przez ciemię, polatał po niej ślepiami i syknął:
- Już bym nawet nie wspomniał, żeście niezgorzej podebrali ojca...
- A wspominajcie! powiem Antkowi, niech z wami pogada o tej radzie.
Ledwie się wstrzymał od klątw, plunął jeno, a odchodząc prędko, krzyknął przez wywarte okno do izby:
- Magda, miej ta oko na wszystko, bych znowu czego nie wynieśli złodzieje.
Hanka patrzyła na niego ze szydliwym prześmiechem. Poleciał kiej oparzony i natknąwszy się na wójtową, wchodzącą między opłotki, długo jej cosik prawił wytrząchając pięściami.
Wójtowa przyniesła jakiś urzędowy papier.
- To la was, Hanka, stójka przyniósł z kancelarii.
- Może o Antku! - szepnęła z trwogą, biorąc papier przez zapaskę.
- Pono o Grzeli. Mojego nie ma, pojechał do powiatu, a stójka jeno powiadał, że tam stoi napisane, jakoby Grzela pomarł czy coś...
- Jezus Maria! - krzyknęła Józka.
Magda też się zerwała na nogi.
Wszyscy patrzyli na ten papier ze zgrozą i strachem, obracając nim bezradnie w roztrzęsionych rękach.
- Może ty, Jaguś, poredzisz rozebrać - prosiła Hanka.
Stanęły nad nią pełne niepokoju i trwogi, ale Jagna po długiej chwili sylabizowania odparła zniechęcona:
- Hale, kiej to nie po naszemu pisane i nie poradzę wymiarkować.
- Nie przy niej pisane! Za to co inszego potrafi najlepiej - syknęła wójtowa wyzywająco.
- Idźcie no swoją stroną i ludzi nie zaczepiajcie, kaj was obchodzą z daleka jak to śmierdzące - warknęła stara.
Ale wójtowa, jakby rada z okazji, ciepnęła ją na odlew:
- Przykarcać drugich to poredzicie, a czemu to nie wzbraniacie córusi, bych cudzych chłopów nie zwodziła, co!
- Dajcie no spokój, Pietrowa! - wtrąciła się Hanka miarkując już, na co się tutaj zanosi, ale wójtową ponosiło coraz barzej.
- Choć raz muszę se dać folgę! Tylam się przez nią natruła, tylam przecierpiała, że swojej krzywdy nie daruję, pókim żywa!
- A pyskuj! Pies cie ta przeszczeka! - mruknęła stara dosyć spokojnie, zaś Jaguś rozczerwieniła się kiej burak i chociaż palił ją wstyd, ale i jakaś mściwa zawziętość nabierała w sercu, że coraz bardziej podnosiła głowę i jakby na przekór, z rozmysłem wpierała w nią szydliwe oczy, a judzący prześmiech wił się na wargach.
Wójtowa wywarła już gębę kiej wrótnię i zjątrzona do żywego jej ślepiami, pomstowała wywodząc zajadle jej przewiny.
- Pyskujesz bele co; boś sie opiła złością! - przerwała jej stara - ale twój ciężko odpowie przed Bogiem za Jagusine nieszczęście.
- Juści, odpowie, bo ano zwiódł niewinowate dzieciątko! Juści, dzieciątko, co z każdym rade szuka krzaków!
- Zawrzyjcie gębę, bo chociem ślepa, ale jeszczech zmacam drogę do waszych kudłów - groziła zaciskając kij w garści.
- Sprobujcie! Tknij me jeno, tknij! - wrzeszczała wyzywająco.
- Hale, spasła się na cudzej krzywdzie i będzie się tera czepiała ludzi kiej rzep psiego ogona.
- W czym cię to ukrzywdziłam, w czym?
- Jak twojego wsadzą do kreminału, to się dowiesz!
Wójtowa skoczyła z pięściami, szczęściem, co Hanka zdążyła ją odciągnąć i ostro powstała na obie:
- Loboga, kobiety, a toć karczmę robicie z mojej chałupy.
Przymilkły na to oczymgnienie, sapiąc jeno a dysząc, Dominikowej jaże łzy pociekły spod szmat, jakimi miała przewiązane oczy, i lały się ciurkiem po wynędzniałej twarzy, jeno co pierwsza się opamiętała i przysiadłszy westchnęła, rozwodząc ręce:
- Jezu, bądź miłościw mnie grzesznej!
Wójtowa wyleciała z chałupy kiej oszalała, ale zawróciwszy już z drogi wraziła głowę przez okno i zaczęła wołać do Hanki:
- Mówię ci, wypędź z chałupy te lakudre! Wygoń ją, póki jeszcze pora, abyś potem nie pożałowała! Ani godziny nie ostawiaj pod swoim dachem, bo cię stąd wygryzie ta zaraza piekielna! Radzę ci, broń się, Hanka! Przez litości bądź la niej i przez miłosierdzia! Ona jeno czeka na twojego, obaczysz, co ci ona wystroi! - przechyliła się barzej na izbę i grożąc pięściami Jagusi wrzeszczała ze wszystkiej złości:
- Poczekaj, ty piekielnico jedna, poczekaj! Nie zamrę spokojnie, do świętej spowiedzi nie pójdę, póki się nie doczekam, że cię ze wsi kijami wyświecą! A do sołdatów, suko jedna! Tam twoje miejsce, świński pomiocie, tam!
I poleciała, w izbie zrobiło się cicho jakby w grobie.
Dominikowa jaże się trzęsła od tajonego płaczu, Magda huśtała dziecko, Hanka zapatrzyła się w komin srodze zamedytowana, zaś Jaguś, chociaż jeszcze miała w twarzy hardość i zły prześmiech na wargach, ale pobielała na płótno, bo ją te ostatnie słowa ugryzły w samo serce; poczuła, jakby ją naraz sto nożów przebiło i wszystkie rany spłynęły krwią serdeczną i wszystką mocą, ostawiając jeno nieopowiedziany żal, jakiś zgoła nieczłowiekowy żal, że chciała bić głową o ścianę i krzyczeć wniebogłosy, jeno co się przemogła i szarpiąc ma...
>>>Kup
"matura cd" !!!<<<