Strona główna »
Jak pisać? » Reportaż
Reportaż
Reportaż to gatunek prozy publicystycznej opisujący ludzi i zdarzenia znane
autorowi z bezpośredniej obserwacji. To jedna z definicji. Jeden z
najwybitniejszych polskich reportażystów Ryszard Kapuściński przywołał
następującą definicję reportażu - "to rodzaj pisarski, który stara się przekazać
prawdziwą i szczegółową relację o wydarzeniach bezpośrednio widzianych lub
sprawach dokładnie udokumentowanych".r>
Najkrócej o reportażu można powiedzieć "relacja z faktów". Reporter staje się
badaczem sprawy, rodzajem detektywa, który dociera do istoty rzeczy i dzieli się
jej obrazem z szerokim gronem czytelników. Posługuje się w tym celu gatunkiem
„otwartym": reportaż można pisać w pierwszej osobie, można się posłużyć
wyłącznie postaciami bohaterów i ich wypowiedziami. Można w tekście użyć
wspomnienia, fragmentu rozmowy, portretu, opisu miejsca, ale też fragmentu
druków urzędowych, przemówień, toastów itp. - wszystko w celu przekonującego
relacjonowania faktów.
Oto przykład:
Czary? Bzdura, a może nie?
Nie uwierzycie! W tym semestrze coś dziwnego zdarzyło się w naszej paczce!
Do niedawna najważniejsze dla nas były imprezy, fajna zabawa, piwo, papierosy i
ogólne wyluzowanie. Gdziekolwiek - byle całą paczką i byle było odlotowo. A czy
było? No cóż... bywało różnie. Aż pewnego razu wychowawczyni powiedziała nam, że
do naszej klasy od dziś należy osoba, która nie będzie uczęszczać na lekcje jak
inni uczniowie, bo jest poważnie chora (wychowawczyni wspominała coś o jakiejś
formie raka) i z trudem chodzi o kulach. Ta nowa osoba będzie uczyła się w domu.
Choroba i długi pobyt w szpitalu oddalił od niej wszystkie "koleżanki" z jej
rocznika. Ma tylko rodziców i kota. Wychowawczyni zaznaczyła, że dobrze by było,
żeby nasza klasa wymyśliła sposób, żeby pomóc tej osobie, żeby ułatwić jej naukę
i kontakty z rówieśnikami, żeby trochę rozweselić. Poprosiła, żebyśmy o tym
pomyśleli.
Co my na to? Milczeliśmy. Nikt nie miał dobrego pomysłu - z taką sytuacją
jeszcze nigdy nie mieliśmy do czynienia. Wreszcie Lilka zaproponowała, że może
pójdziemy grupą odwiedzić chorą i sami, na miejscu, zobaczymy, co i jak, w czym
można tu pomóc. Poszliśmy - jedni z ciekawości, inni zrobili po prostu jak
wszyscy.
Przyjęła nas drobniutka dziewczyna. Olbrzymi kocur siedział u niej na kolanach.
Chora z miłym uśmiechem przedstawiła się, a później powtarzała za nami nasze
imiona, chyba aby lepiej je zapamiętać. To była pierwsza wizyta, ale nie
ostatnia. Szybko poznaliśmy się dobrze. Nie wiem dlaczego, ale u tej nowej
koleżanki nikt z nas nie szpanował, nikt nikogo nie grał. Ania przyznała się, że
ma duże zaległości w nauce. O nic nas nie prosiła, sami zdecydowaliśmy się jej
pomóc. Dziwne... nikt się nie wyłamywał! Każdy starał się być jak najlepiej
przygotowany do spotkań z nową koleżanką. Nasze rozmowy w szkole coraz częściej
dotyczyły lekcji albo sposobu rozwiązania trudnego zadania...
Poznaliśmy lekarza chorej Ani. Pochwalił nas i powiedział, że jest nadzieja na
wyzdrowienie naszej znajomej, bo od pewnego czasu ma ona dobry humor i jest
pełna optymizmu. Jeśli taki stan się utrzyma, to wszystko dobrze się skończy.
Choć to potrwa... Nie wiem, co mam myśleć, ale chyba zaczęło się w nas coś
zmieniać. No bo jak wytłumaczyć to, że zaczęliśmy jej pomagać, że w wolnym
czasie chętnie spotykamy się w jej domu i prowadzimy długie rozmowy, że
ośmieliliśmy się mówić o swoich marzeniach, planach. Nasza chora koleżanka
pomagała nam dowiedzieć się, co w nas głęboko tkwi: jeden pisze wiersze, drugi
bawi się w astronoma, trzeciego interesuje zoologia, a jeszcze inny jest
prawdziwą "złotą rączką"! Tego o sobie nie wiedzieliśmy. Teraz wiemy i jest nam
z tym dobrze! Czy to nie czary?