Strona
główna »
Matura cd »
Ściągi z polskiego wypracowania z polskiego »
Wypracowania z polskiego - spis
»
>>>Kup
"matura cd" !!!<<<
Wypracowanie to zostało zamieszczone automatycznie poprzez
przekonwertowanie plików DOC na TXT. Skutkiem czego niektóre wypracowania są
zamieszczone w nieestetyczny sposób za co bardzo przepraszamy wiąże się to z
brakiem tabel i formatowania tekstu w plikach txt jak to ma miejsce w
oryginalnych plikach doc zamieszczonych na płycie. Zamieszczone wypracowanie
jest jedynie elementem informacyjnym i potwierdzającym wielkość naszego zbioru.
Poniżej przedstawione jest jedynie początkowa część wypracowania
znajdującego się na matura cd.
Oczywiście nie przedstawiamy całości
w celu zabezpieczenia się przed kopiowaniem.
Tak tedy w miesiącu Hator, po trzydziestu czterech latach panowania, umarł faraon Mer-amen-Ramzes XII, władca dwu światów, pan wieczności, rozdawca życia i wszelakiej uciechy.
Umarł, ponieważ czuł, że ciało jego staje się mdłe i nieużyteczne. Umarł, ponieważ tęsknił do wiekuistej ojczyzny, a rządy ziemskiego państwa pragnął powierzyć młodszym rękom. Umarł wreszcie, bo tak chciał, bo taką była jego wola. Boski duch odleciał niby jastrząb, który długo krążąc nad ziemią w końcu rozpływa się w błękitnych przestworach.
Jak jego życie było pobytem nieśmiertelnej istoty w krainie znikomości tak i śmierć była tylko jednym z momentów nadludzkiego istnienia.
Pan zbudził się o wschodzie słońca i wsparty na dwu prorokach, otoczony chórem kapłanów, udał się do kaplicy Ozirisa. Tam jak zwykle wskrzesił bóstwo, umył je i ubrał, złożył ofiarę i podniósł ręce do modlitwy.
Przez ten czas kapłani śpiewali:
Chór I. Cześć tobie, który wznosisz się na horyzoncie i przebiegasz niebo...
Chór I I. Gościncem twej świętości jest pomyślność tych, na których oblicza padają twe promienie...
Chór I. Mógłżebym iść, jako ty idziesz, bez zatrzymywania się, o słońce!..
Chór II. Wielki wędrowcze przestrzeni, który nie masz pana i dla którego setki milionów lat są tylko oka mgnieniem...
Chór I. Ty zachodzisz, ale trwasz. Mnożysz godziny, dnie i noce i trwasz sam, według praw twoich własnych...
Chór II. Oświetlasz ziemię ofiarowując własnymi rękoma samego siebie, kiedy pod postacią Ra wschodzisz na widnokręgu.
Chór I. O gwiazdo, wynurzająca się, wielka przez swoją światłość, ty sama kształtujesz swoje członki...
Chór I I. I nie urodzony przez nikogo rodzisz sam siebie na horyzoncie.
A w tym miejscu odezwał się faraon:
- O promieniejący na niebie! Pozwól, ażebym wstąpił do wieczności, połączył się z czcigodnymi i doskonałymi cieniami wyższej krainy. Niechaj wraz z nimi oglądam twoje blaski z rana i wieczorem, kiedy łączysz się z twoją matką Nut. A gdy zwrócisz ku zachodowi twe oblicze, niech moje ręce składają się do modlitwy na cześć usypiającego za górami życia.
Tak z podniesionymi rękoma mówił pan otoczony chmurą kadzideł. Nagle umilkł i rzucił się w tył, w ramiona asystujących kapłanów.
Już nie żył.
Wieść o śmierci faraona jak błyskawica obiegła pałac. Słudzy opuścili swoje zajęcia, dozorcy przestali czuwać nad niewolnikami, zaalarmowano gwardię i obsadzono wszystkie wejścia.
Na głównym dziedzińcu począł zbierać się tłum: kucharzy, piwnicznych, masztalerzy, kobiet jego świątobliwości i ich dzieci. Jedni zapytywali: czy to prawda? Inni dziwili się, że jeszcze słońce świeci na niebie, a wszyscy razem krzyczeli w niebogłosy:
- O panie!... o nasz ojcze!... o ukochany!... Czy to może być, ażebyś już odchodził od nas?... O tak, już idzie do Abydos!... Na Zachód, na Zachód, do ziemi sprawiedliwych!... Miejsce, które ukochałeś, jęczy i płacze po tobie!...
Straszny wrzask rozlegał się po wszystkich dziedzińcach, po całym parku. Odbijał się od gór wschodnich, na skrzydłach wiatru przeleciał Nil i zatrwożył miasto Memfis.
Tymczasem kapłani, wśród modłów, usadowili ciało zmarłego w bogatej, zamkniętej lektyce. Ośmiu stanęło przy drągach, czterej wzięli do rąk wachlarze ze strusich piór, inni kadzidła i gotowali się do wyjścia.
Na tę chwilę przybiegła królowa Nikotris, a zobaczywszy zwłoki już w lektyce, rzuciła się do nóg zmarłego.
- O mężu mój! o bracie mój! o ukochany mój! - wołała zanosząc się od płaczu. - O ukochany, zostań z nami, zostań w twoim domu, nie oddalaj się od tego miejsca na ziemi, w którym przebywasz...
- W pokoju, w pokoju, na Zachód - śpiewali kapłani - o wielki władco, idź w pokoju na Zachód...
- Niestety! - mówiła królowa - śpieszysz do przewozu, aby przeprawić się na drugi brzeg! O kapłani, o prorocy nie śpieszcie się, zostawcie go; bo przecież wy wrócicie do domów, ale on pójdzie do kraju wieczności...
- W pokoju, w pokoju, na Zachód!.. - śpiewał chór kapłański. - Jeżeli podoba się Bogu, kiedy dzień wieczności nadejdzie, ujrzymy cię znowu, o władco, bo oto idziesz do kraju, który łączy między sobą wszystkich ludzi.
Na znak dany przez dostojnego Herhora służebnice oderwały panią od nóg faraona i gwałtem odprowadziły do jej komnat.
Lektyka niesiona przez kapłanów ruszyła, a w niej władca ubrany i otoczony jak za życia. Na prawo i na lewo, przed nim i za nim szli: jenerałowie, skarbnicy, sędziowie, wielcy pisarze, nosiciel topora i łuku, a nade wszystko - tłum kapłanów różnego stopnia.
Na podwórzu służba upadła na twarz jęcząc i płacząc, ale wojsko sprezentowało broń i odezwały się trąby, jakby na powitanie żyjącego króla.
I istotnie, pan jak żywy, niesiony był do przewozu. A gdy dosięgnięto Nilu, kapłani ustawili lektykę na złocistym statku, pod purpurowym baldachimem, jak za życia.
Tu lektykę zasypano kwiatami, naprzeciw niej ustawiono posąg Anubisa i - statek królewski ruszył ku drugiemu brzegowi Nilu, żegnany płaczem służby i dworskich kobiet.
O dwie godziny od pałacu, za Nilem, za kanałem, za urodzajnymi polami i gajami palm między Memfisem a Płaskowzgórzem Mumii leżała oryginalna dzielnica. Wszystkie jej budowle były poświęcone zmarłym, a zamieszkane tylko przez kolchitów i paraszytów, którzy balsamowali zwłoki.
Dzielnica ta była niby przedsionkiem właściwego cmentarza, mostem, który łączył żyjące społeczeństwo z miejscem wiecznego spoczynku. Tu przywożono nieboszczyków i robiono z nich mumie; tu rodziny układały się z kapłanami o cenę pogrzebu. Tu przygotowywano święte księgi i opaski, trumny, sprzęty, naczynia i posągi dla zmarłych.
Dzielnicę tą, oddaloną od Memfisu na parę tysięcy kroków, otaczał długi mur, tu i owdzie opatrzony bramami. Orszak niosący zwłoki faraona zatrzymał się przed bramą najwspanialszą, a jeden z kapłanów zapukał.
- Kto tam? - spytano ze środka.
- Oziris-Mer-amen-Ramzes, pan dwu światów, przychodzi do was i żąda, abyście przygotowali go do wiekuistej podróży - odparł kapłan.
- Czy podobna, ażeby zgasło słońce Egiptu?... - ażeby umarł ten, który sam był oddechem i życiem?...
- Taką była jego wola - odpowiedział kapłan. - Przyjmijcież tedy pana z należytą czcią i wszystkie usługi oddajcie mu, jak się godzi, ażeby nie spotkały was kary w doczesnym i przyszłym życiu.
- Uczynimy, jak mówicie - rzekł głos ze środka.
Teraz kapłani zostawili lektykę pod bramą i śpiesznie odeszli, ażeby nie padło na nich nieczyste tchnienie zwłok nagromadzonych w tym miejscu. Zostali tylko urzędnicy cywilni pod przewodnictwem najwyższego sędziego i skarbnika.
Po niemałej chwili czekania brama otworzyła się i wyszło z niej kilkunastu ludzi. Mieli kapłańskie szaty i zasłonięte oblicza.
Na ich widok sędzia odezwał się:
- Oddajemy wam ciało pana naszego i waszego. Czyńcie z nim to, co nakazują przepisy religijne, i niczego nie zaniedbajcie, ażeby ten wielki zmarły nie doznał z winy waszej niepokoju na tamtym świecie.
Skarbnik zaś dodał:
- Użyjcie złota, srebra, malachitu, jaspisu, szmaragdów, turkusów i najosobliwszych wonności dla tego oto pana, aby mu nic nie brakło i aby wszystko miał w jak najlepszym gatunku. To mówię wam ja skarbnik. A gdyby znalazł się niegodziwiec, który zamiast szlachetnych metalów chciałby podstawić nędzne falsyfikaty, a zamiast drogich kamieni - szkło fenickie, niech pamięta, że będzie miał odrąbane ręce i wyjęte oczy.
- Stanie się, jak żądacie - odpowiedział jeden z zasłoniętych kapłanów.
Po czym inni podnieśli lektykę i weszli z nią w głąb dzielnicy zmarłych śpiewając:
- Idziesz w pokoju do Abydos!... Obyś doszedł w pokoju do Zachodu tebańskiego!... Na Zachód, na Zachód, do ziemi sprawiedliwych!...
Brama zamknęła się, a najwyższy sędzia, skarbnik i towarzyszący im urzędnicy zawrócili się do przewozu i pałacu. Przez ten czas zakapturzeni kapłani odnieśli lektykę do ogromnego budynku, gdzie balsamowano tylko królewskie zwłoki oraz tych najwyższych dostojników, którzy pozyskali wyjątkową łaskę faraona. Zatrzymali się w przysionku, gdzie stała złota łódź na kółkach, i zaczęli wydobywać nieboszczyka z lektyki.
- Patrzcie!... zawołał jeden z zukapturzonych - nie sąż to złodzieje?... Faraon przecie umarł pod kaplicą Ozirisa, więc musiał być w paradnym stroju... A tu - o!... Zamiast złotych bransolet - mosiężne, łańcuch także mosiężny, a w pierścieniach fałszywe klejnoty...
- Prawda - odparł inny. - Ciekawym, kto go tak oporządził: kapłani czy pisarze?
- Z pewnością kapłani... O, bodaj wam poschły ręce, gałgany!... I taki łotr jeden z drugim śmie nas upominać, ażebyśmy dawali nieboszczykowi wszystko w najlepszym gatunku...
- To nie oni żądali, tylko skarbnik...
- Wszyscy są złodzieje...
Tak rozmawiając balsamiści zdjęli z nieboszczyka odzież królewską, włożyli na niego tkany złotem szlafrok i przenieśli zwłoki do łodzi.
- Bogom niech będą dzięki - mówił któryś z zasłoniętych - że już mamy nowego pana. Ten z kapłaństwem zrobi porządek... Co wzięli rękoma, zwrócą gębą...
- Uuu!... mówią, że to będzie ostry władca - wtrącił inny. - Przyjaźni się z Fenicjanami, chętnie przestaje z Pentuerem, który przecie nie jest rodowity kapłan, tylko z takich biedaków jak my... A wojsko, powiadają, że dałoby się spalić i wytopić za nowego faraona...
- I jeszcze w tych dniach sławnie pobił Libijczyków...
- Gdzież on jest, ten nowy faraon?... - odezwał się inny. - W pustyni!... Otóż lękam się, ażeby, zanim wróci do Memfis, nie spotkało go nieszczęście...
- Co mu kto zrobi, kiedy ma wojsko za sobą! Niech nie doczekam uczciwego pogrzebu, jeżeli młody pan nie zrobi z kapłaństwem tak jak bawół z pszenicą...
- Oj ty głupi! - wtrącił milczący dotychczas balsamista. - Faraon podoła kapłanom!...
- Czemuż by nie?...
- A czy widziałeś kiedy, ażeby lew poszarpał piramidę?..
- Także gadanie!...
- Albo bawół roztrącił ją?
- Rozumie się, że nie roztrąci.
- A wicher obali piramidę?
- Co on dzisiaj wziął na wypytywanie?...
- No, więc ja ci mówię, że prędzej lew, bawół czy wicher przewróci piramidę, aniżeli faraon pokona stan kapłański... Choćby ten faraon był lwem, bawołem i wichrem w jednej osobie...
- Hej tam, wy! - zawołano z góry. - Gotów nieboszczyk?...
- Już...już... tylko mu szczęka opada-odpowiedziano z przysionka.
- Wszystko jedno... Dawać go tu prędzej, bo Izyda za godzinę musi iść do miasta...
Po chwili złota łódź wraz z nieboszczykiem za pomocą sznurów została podniesiona w górę, na balkon wewnętrzny.
Z przysionka wchodziło się do wielkiej sali pomalowanej na kolor niebieski i ozdobionej żółtymi gwiazdami. Przez całą długość sali do jednej ze ścian był przyczepiony niby ganek w formie łuku, którego końce wznosiły się na piętro, środek na półtora piętra wysoko.
Sala wyobrażała sklepienie niebieskie, ganek drogę słońca na niebie, zmarły zaś faraon miał być Ozirisem, czyli słońcem, które posuwa się od wschodu ku zachodowi.
Na dole sali stał tłum kapłanów i kapłanek, którzy oczekując na uroczystość rozmawiali o rzeczach obojętnych.
- Gotowe!... - zawołano z balkonu.
Rozmowy umilkły. W górze rozległ się trzykrotny dźwięk śpiżowej blachy i - na balkonie ukazała się złocista łódź słońca, w której jechał nieboszczyk.
Na dole zabrzmiał hymn na cześć słońca:
Oto ukazuje się w obłoku, aby oddzielić niebo od ziemi, a później je połączyć...
Nieustannie ukryty w każdej rzeczy, on jeden żyjący, w którym wiekuiście istnieją wszystkie rzeczy...
Łódź stopniowo posuwała się w górę łuku, wreszcie stanęła na najwyższym szczycie.
Wówczas na dolnym krańcu łuku ukazała się kapłanka przebrana za boginię Izydę, z synem Horusem, i również wolno zaczęła wchodzić pod górę. Był to obraz księżyca, który posuwa się za słońcem.
Teraz łódź ze szczytu łuku zaczęła opuszczać się ku zachodowi, a na dole znowu odezwał się chór:
Bóg wcielony we wszystkie rzeczy, duch Szu we wszystkich bogach. On jest ciałem żyjącego człowieka, twórcą drzewa, które nosi owoce, on jest sprawcą użyźniających wylewów. Bez niego nic nie żyje w ziemskim kręgu.
Łódź ...
>>>Kup
"matura cd" !!!<<<