Strona
główna »
Matura cd »
Ściągi z polskiego wypracowania z polskiego »
Wypracowania z polskiego - spis
»
>>>Kup
"matura cd" !!!<<<
Wypracowanie to zostało zamieszczone automatycznie poprzez
przekonwertowanie plików DOC na TXT. Skutkiem czego niektóre wypracowania są
zamieszczone w nieestetyczny sposób za co bardzo przepraszamy wiąże się to z
brakiem tabel i formatowania tekstu w plikach txt jak to ma miejsce w
oryginalnych plikach doc zamieszczonych na płycie. Zamieszczone wypracowanie
jest jedynie elementem informacyjnym i potwierdzającym wielkość naszego zbioru.
Poniżej przedstawione jest jedynie początkowa część wypracowania
znajdującego się na matura cd.
Oczywiście nie przedstawiamy całości
w celu zabezpieczenia się przed kopiowaniem.
W tym samym czasie, co do minuty, kapłan czuwający na pylonie świątyni Ptah w Memfisie zawiadomił obradujących w sali arcykapłanów i nomarchów, że - pałac faraona daje jakieś znaki.
Zdaje się, że jego świątobliwość będzie nas prosił o zgodę - rzekł śmiejąc się jeden z nomarchów.
- Wątpię!... - odparł Mefres.
Herhor wyszedł na pylon: do niego bowiem sygnalizowano z pałacu. Wkrótce wrócił i rzekł do zebranych:
- Nasz młody kapłan sprawił się bardzo dobrze...
W tej chwili jedzie Tutmozis z kilkudziesięcioma ochotnikami, ażeby nas uwięzić albo zabić.
- I ty jeszcze będziesz śmiał bronić Ramzesa?... - krzyknął Mefres.
- Bronić go muszę i będę, gdyż uroczyście zaprzysięgłem to królowej... Gdyby zaś nie czcigodna córka świętego Amenhotepa, nasze położenie nie byłoby takim, jak jest.
- No, ale ja nie przysięgałem!... - odparł Mefres i opuścił salę zebrań.
- Co on chce zrobić? - spytał jeden z nomarchów.
- Zdziecinniały starzec!... - odparł Herhor wzruszając ramionami.
Przed szóstą wieczorem oddział gwardii nie zatrzymywany przez nikogo zbliżył się do świątyni Ptah, a dowódca zapukał w bramę, którą natychmiast otworzono. Był to Tutmozis ze swoimi ochotnikami.
Kiedy naczelny wódz wszedł na dziedziniec świątyni, zdziwił się widząc, że naprzeciw niego wystąpił Herhor w infule Amenhotepa, otoczony tylko kapłanami.
- Czego żądasz, synu mój? - zapytał arcykapłan wodza, nieco zmięszanego tym wypadkiem.
Ale Tutmozis prędko zapanował nad sobą i rzekł:
- Herhorze, arcykapłanie Amona tebańskiego! Na mocy listów, które pisałeś do Sargona, satrapy asyryjskiego, a które to listy mam przy sobie, jesteś oskarżony o zdradę państwa i musisz usprawiedliwić się przed faraonem...
- Jeżeli młody pan - spokojnie odparł Herhor - chce dowiedzieć się o celach polityki wiecznie żyjącego Ramzesa XII, niech zgłosi się do naszej najwyższej rady, a otrzyma objaśnienia.
- Wzywam cię, ażebyś natychmiast szedł za mną, jeżeli nie chcesz, abym cię zmusił - zawołał Tutmozis.
- Synu mój, błagam bogów, aby ochronili cię od gwałtu i kary, na jaką zasługujesz...
- Idziesz? - spytał Tutmozis.
- Czekam tu na Ramzesa - odparł Herhor.
- A więc zostań, tu, oszuście!... - krzyknął Tutmozis.
Wydobył miecz i rzucił się na Herhora. W tej chwili stojący za wodzem Eunana podniósł topór i z całej siły uderzył Tutmozisa między szyję i prawy obojczyk, aż krew trysnęła na wszystkie strony. Ulubieniec faraona padł na ziemię, prawie na pół rozcięty.
Kilku żołnierzy z pochylonymi włóczniami podskoczyli do Eunany, lecz po krótkiej walce z towarzyszami polegli. Spomiędzy ochotników trzy czwarte było na żołdzie kapłańskim.
- Niech żyje świątobliwy Herhor, pan nasz! - zawołał Eunana wywijając zakrwawionym toporem.
- Niech żyje wiecznie! - powtórzyli żołnierze i kapłani i - wszyscy padli twarzą na ziemię. Najdostojniejszy Herhor wzniósł ręce i błogosławił ich.
Opuściwszy dziedziniec świątyni Mefres zstąpił do podziemiów, gdzie zamieszkiwał Lykon. Arcykapłan zaraz na progu wydobył z zanadrza kryształową kulę, na widok której Grek wpadł w gniew.
- Bodaj was ziemia pochłonęła!... Bodaj trupy wasze nie zaznały spokoju!... - złorzeczył Lykon coraz cichszym głosem.
W końcu umilkł i zasnął.
- Weź ten sztylet - mówił Mefres podając Grekowi wąziutką stal. - Weź ten sztylet i idź do pałacowego ogrodu... Tam stań w figowym klombie i czekaj na tego, który zabrał ci i uwiódł Kamę...
Lykon począł zgrzytać zębami w bezsilnej złości.
- A gdy go ujrzysz, obudź się... - zakończył Mefres.
Potem narzucił na Greka oficerski płaszcz z kapturem, do ucha szepnął mu hasło i z podziemiów, przez ukrytą furtkę świątyni, wyprowadził go na pustą ulicę Memfisu.
Następnie Mefres z żywością młodzieńca pobiegł na szczyt pylonu i wziąwszy do rąk kilka różnobarwnych chorągiewek począł dawać znaki w kierunku pałacu faraona. Dostrzeżono go widać i zrozumiano, gdyż na pergaminowej twarzy arcykapłana błysnął przykry uśmiech.
Mefres złożył chorągiewki, opuścił taras pylonu i z wolna począł schodzić na dół. Wtem, gdy już był na pierwszym piętrze, otoczyło go kilku ludzi w brunatnych opończach, którymi zasłaniali kaftany w czarne i białe pasy.
- Oto jest najdostojniejszy Mefres - rzekł jeden z nich.
I wszyscy trzej uklękli przed arcykapłanem, który machinalnie podniósł rękę jakby do błogosławieństwa. Lecz nagle opuścił ją pytając:
- Kto wy jesteście?...
- Dozorcy Labiryntu.
- Czegóż zastąpiliście mi drogę? - rzekł, a jednocześnie zaczęły mu drżeć ręce i wąskie usta.
- Nie potrzebujemy ci przypominać, święty mężu - mówił jeden z dozorców wciąż klęcząc - że kilka dni temu byłeś w Labiryncie, do którego wiesz drogę tak dobrze jak my, choć nie jesteś wtajemniczonym... Jesteś zaś zbyt wielkim mędrcem, ażebyś nie miał znać i naszych praw w podobnych wypadkach...
- Co to znaczy?... - zawołał podniesionym głosem Mefres. - Jesteście zabójcy, nasłani przez Her...
Nie dokończył. Jeden z napastników schwytał go za ręce, drugi zarzucił mu chustkę na głowę, a trzeci skropił mu twarz przezroczystym płynem. Mefres rzucił się kilka razy i upadł. Jeszcze raz pokropiono go, a gdy skonał, dozorcy położyli go we framudze, w martwą rękę wsunęli jakiś papirus i - znikli w korytarzach pylonu.
Trzej tak samo ubrani ludzie uganiali się za Lykonem prawie od chwili, gdy, wypuszczony ze świątyni przez Mefresa, znalazł się na pustej ulicy.
Ludzie ci kryli się niedaleko furtki, przez którą przeszedł Grek, i z początku przepuścili go wolno. Lecz wnet jeden z nich dostrzegł w jego ruchach coś podejrzanego, więc wszyscy poczęli iść za nim.
Dziwna rzecz! uśpiony Lykon, jakby przeczuwając gonitwę, nagle skręcił w ulicę ruchliwą, potem na plac, gdzie krążyło mnóstwo ludzi, a potem ulicą Rybacką pobiegł do Nilu. Tu, w jakimś zaułku, znalazł małe czółenko, skoczył w nie i z niesłychaną szybkością zaczął przeprawiać się na drugą stronę rzeki.
Był już o paręset kroków oddalony od brzegu, gdy wysunęła się za nim łódź z jednym przewoźnikiem i trzema podróżnymi. Ledwie zaś ci odbili, ukazała się druga łódź, mająca dwu przewoźników i znowu trzech podróżnych.
Obie łodzie zawzięcie ścigały Lykona.
W tej, która miała tylko jednego wioślarza siedzieli dozorcy Labiryntu i pilnie przypatrywali się swoim współzawodnikom, o ile pozwalał na to zmierzch prędko zapadający po zachodzie słońca.
- Co to za jedni tamci trzej?... - szeptali między sobą dozorcy z Labiryntu. - Od onegdaj krążyli dokoła świątyni, a dziś gonią za nim... Czyby go chcieli zasłonić przed nami?. .
Drobna łódka Lykona przybiła do drugiego brzegu. Uśpiony Grek wyskoczył z niej i szybkim krokiem począł iść ku pałacowym ogrodom. Niekiedy zataczał się, stawał i chwytał się za głowę; lecz po chwili znowu szedł jakby ciągniony przez niepojętą siłę.
Dozorcy Labiryntu również wylądowali na drugim brzegu, ale już zostali uprzedzeni przez swoich współzawodników.
I zaczął się jedyny w swoim rodzaju wyścig. Lykon pędził ku pałacowi królewskiemu jak szybkobiegacz, za nim trzej ludzie nieznani, a na końcu trzej dozorcy Labiryntu.
O kilkaset kroków od ogrodu obie goniące grupy zetknęły się ze sobą. Była już noc, ale jasna.
- Kto wy jesteście, ludzie? - zapytał nieznajomych dozorca Labiryntu.
- Jestem naczelnikiem policji Pi-Bast i z dwoma moimi setnikami ścigam wielkiego zbrodniarza...
- A my jesteśmy dozorcy Labiryntu i również ścigamy tego człowieka...
Obie grupy przypatrywały się sobie z rękoma na mieczach lub nożach.
- Co chcecie z nim zrobić? - spytał wreszcie naczelnik po...
>>>Kup
"matura cd" !!!<<<